LELO Soraya Wave, wibrator króliczek o mocy oceanu | Recenzja
Przyznaję, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Soraya Wave miałam mieszane uczucia. Ot, kolejny nowatorski gadżet, który ma zapewniać niesamowite wrażenia. Przygoda z tym niepozornym króliczkiem potoczyła się jednak całkiem inaczej, niż z początku zakładałam. Co dokładnie się stało i dlaczego powstała niniejsza LELO Soraya Wave recenzja? Cóż, o tym opowiem dopiero później.
LELO Soraya Wave: marketing vs rzeczywistość?
Nie będę ukrywać: jestem odporna na wszelką reklamę oraz próby sugestii (a przynajmniej lubię sama o sobie myśleć w ten sposób). Z drugiej strony co tu dużo mówić: technologia tworzy i oferuje coraz to nowe i coraz to lepsze możliwości również w mitycznych „tych sferach” ;)
W każdym razie, przez pewien czas byłam przekonana, że ten całkowicie niepozorny wibrator króliczek w żaden sposób nie będzie w stanie spełnić wygórowanych obietnic producenta. Bo właściwie jak? Mam uwierzyć, że to malutkie, poręczne i w sumie całkiem gustowne cacko to w rzeczywistości wehikuł, który w rytmie przybierających na sile falach, poniesie mnie w kierunku Orgazmu Absolutnego? A jednak.
Zacznijmy jednak jak należy, czyli od początku i po kolei. Opakowanie? Ładne, ale w końcu to tylko opakowanie. Sam wygląd króliczka? Uroczy, delikatny, wręcz powiedziałabym: zmysłowy (spece od desingu w tym wypadku naprawdę się popisali). Instrukcja trochę przydługa, ale jak przystało na rzetelną recenzentkę przestudiowałam ją dokładnie i z uwzględnieniem wszystkich punktów. Uf…
Luksusowy, jedwabisty w dotyku silikon – to obiecuje producent i tak jest. Bezpieczny, higieniczny i łatwy w czyszczeniu – również prawda. Wodoodporny – oj tak! Ładujemy tego rozkosznego króliczka przez dołączony do opakowania kabel USB i voilà, gotowe.
Premier rendez-vous
Nie wiem, dlaczego nagle zebrało mi się na francuszczyznę? Właściwie to niewielkie, fioletowe cudeńko jest z wyglądu raczej… japońskie. A może szwedzkie? Nieważne. W każdym razie postanowiłam, że zanim przejdę do osobistego opisu własnych doświadczeń oddam głos producentowi. Otóż głosi on, że Soraya Wave to:
„zaspokajający Twoje potrzeby masażer WaveMotion™ zapewnia stymulację łechtaczki, z łatwością docierając do punktu G dla osiągnięcia najbardziej satysfakcjonującego orgazmu. Posuwisty ruch technologii WaveMotion™ zapewnia poczucie seksualnego spełnienia. Wyprofilowana końcówka poprzez intensywną pulsację zwiększa doznania w punkcie G. Wyjątkowo silna moc i elastyczny kształt umożliwią stymulację łechtaczki niezależnie od budowy ciała”.
Mhm, jak zmysłowo. W innym miejscu są jeszcze słowa o „inspiracji ruchem palców kochanej osoby”. Ładnie to wszystko powiedziane i napisane, ale… przejdźmy do rzeczy.
Czy ta zachwalana technologia WaveMotion to faktycznie Fale, Fale, Fale…. Powiem tak: to o wiele więcej. Gdybym umiała w pełni, w 100% oddać w słowie tę całą gamę wrażeń, doznań, drgnień i westchnień, o które przyprawił mnie już pierwszy seans z Lelo Soraya Wave to najpewniej właśnie przygotowywałabym się to odbioru Literackiej Nagrody Nobla. Albo chociaż Nike.
Żadna jednak ze mnie Virginia Woolf, więc pozwolę sobie opisać moje wrażenia we własnych, prostych i nieporadnych słowach.
Jak więc było?
Czułam się tak, jak gdyby ten niepozorny króliczek w perfidny sposób pogrywał sobie ze mną. Już, już miałam wrażenie, że za chwilę fala wzniesie mnie na sam szczyt, aby nagle opaść, i tak kolejny raz, i kolejny, i kolejny. W końcu jednak ten moment nadszedł. Chociaż „moment” to nie do końca dobre słowo. Nadeszło TO: prawdziwy obezwładniający orgazm przez wielkie O. Mistyka, prawdziwa mistyka.
Kiedy w końcu, po nie dającej się określić chwili lewitowania, opadłam z powrotem na łóżku i następne kilka chwil starałam dojść do siebie, byłam już całkowicie pewna: ten króliczek pozostanie ze mną na dłużej.
Trochę teorii
Była beczka miodu (niebiański to miód!), więc teraz pora na odrobinę nudnego, recenzenckiego dziegciu, czyli jakże uwielbianą przez nas wszystkie teorię!
Czym właściwie – od rzeczowej, technicznej i poważnej strony – jest LELO Soraya Wave? Jest to wibrator króliczek, ale bardzo nowoczesny. Rdzeniem tego maleństwa jest, opatentowana i zachwalana przez producenta, technologia WaveMotion™, która ma jednocześnie spełniać trzy różne zadania (w tym momencie cichym głosem dodaję, że technologia, jak najbardziej swoje zadania spełnia), a mianowicie:
- Stymulować łechtaczkę.
- Stymulować punkt G.
- Robić to wszystko w perfidnym…to znaczy dogłębnie przemyślanym rytmie fal.
Całość działa w 8 różnych trybach i ze specjalnie zaprojektowaną, naprawdę mocno pulsującą końcówką. Pełna wodoodporność sprawia, że możliwe są również seanse w sceneriach prysznicowych oraz kąpielowych.
A słynna technologia WaveMotion™?
Jak sama nazwa wskazuje, ma przypominać ruch morskich lub też oceanicznych (w tym wypadku bardziej tych drugich) fal. W pewien dysonans przyprawia mnie fakt, że technologia WaveMotion™ znajduje swoje zastosowanie również w dziedzinie… pralek. WaveMotion™ to jednak w tym wypadku również – uwaga, uwaga – zaginanie końcówek wibratora. To zupełnie tak, jakby ktoś końcówką palca próbował rysować kółka w Twoim wnętrzu. Nie da się tego opisać. To trzeba przeżyć…
Co jeszcze trzeba wiedzieć o tym rozkosznym, gustownym maleństwie, jakim jest Lelo Soraya Wave? Otóż zabawka jest naprawdę cicha: wibracje są głębokie, a nie brzęczące. Do tego dwa małe wibrujące silniczki: jeden w wibratorze, a drugi w końcówce łechtaczkowej.
Czas działania? Są to dokładnie 2 godziny, czyli biorąc pod uwagę „zdolności” tego urządzenia naprawdę wystarczająco długo.
W kwestiach technicznych i tym razem już od siebie dodam, że rozkoszna zabawka od Lelo jest naprawdę łatwa w myciu, ładuje się względnie szybko i działa naprawdę cichutko… zwłaszcza w porównaniu z powodowanymi przez siebie efektami ;)
Rzeczowe i kończące podsumowanie
Koniec końców, co sądzę o LELO Soraya Wave? Na pewno jest to ścisłe TOP3 w mojej sekretnej szufladzie. Czy jednak sam numer 1? Nad tym akurat jeszcze muszę się zastanowić. Bez wątpienia jednak nowy wibrator króliczek od LELO nie tyle „spełnia swoje zadanie”, ile wnosi naprawdę inną inność albo jeszcze inaczej: unosi ku zupełnie nowym przestrzeniom. Przesadzam? Cóż, ja tylko recenzuję. Efekty są natomiast, jak najbardziej mierzalne w rzeczywistości empirycznej.
Dodam jeszcze, że niestety nie mogę potwierdzić faktu, iż urządzenie naprawdę i rzeczywiście posiada aż 8 (osiem!) stopni natężenia, ponieważ jak do tej pory nie byłam w stanie wykroczyć poza fazę 5. I całkowicie szczerze to nie wyobrażam sobie, co mogą oferować fazy powiedzmy siódma czy ósma? Tsunami? Potop szwedzki? I czy to w ogóle jest możliwe, żeby faktycznie w trakcie jednego seansu przejść wszystkie 8 trybów, w które Króliczek został zaopatrzony przez producenta? Podobno może pomóc ciepła kąpiel, celowe wydłużanie seansu, przeciąganie i odwlekanie. Może to ja po prostu nie lubię za bardzo odwlekać? Mniejsza z tym.
Jak mogłabym krótko podsumować LELO Soraya Wave? Jest to kolejny ważny krok dla kobiecej seksualności.
Ogromnym plusem jest również to, co producenci nierzadko potrafią wręcz koncertowo schrzanić, a więc: projekt. Funkcje, tryby i tym podobne są oczywiście ważne, ale ile już razy zdarzały się zabawki, które były po prostu niepraktyczne i ewidentnie źle zaprojektowane? Tymczasem Króliczek Soraya Wave zdaje na „5” również i ten egzamin. Wszystko jest poręczne, zgrabne, gładkie, miłe w dotyku i bardzo gustowne.
Cudeńko jest także bardzo lekkie i zajmuje niewiele miejsca. Nie żebym chciała w tym momencie sugerować, iż świetnie mieści się do torebki, ale… tak, Soraya Wave bez problemu mieści się w torebce i także ze względu na krótki czas ładowania oraz ciche działanie zabawka znakomicie sprawdzi się także w podróży, delegacji, na wczasach czy gdzie tam zechcemy ją ze sobą zabrać.
Skusicie się?
Przeczytaj więcej i kup na stronie Lelo
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!