Noc z bawidamkiem – Truskawka
– Bawidamek.
Gdy to słyszy, ściąga brwi jakby w złości, lecz uśmiecha się wciąż sympatycznie. Nie spodziewałam się niczego innego. Właśnie tego szukam, przychodząc do domu Gabiela: dobroci i braku litości, tej ekscytującej dychotomii emocji, jaka towarzyszy naszym spotkaniom.
– Skąd ten pomysł? – pyta.
Nalewa mi więcej soku z wiśni, aż soczysta czerwień sięga granicy szklanki. Może się wydawać, że wino pasowałoby lepiej do charakteru naszych spotkań, ale nieostrożnie byłoby pić alkohol przed zapewne bardzo intensywną nocą. I bez niego ma wkrótce zaszumić mi w głowie.
– Długo się zastanawiałam, ale w końcu przyszło mi do głowy, że może… Nie wiem, czemu wcześniej na to nie wpadłam. Teraz wydaje się oczywiste.
Gabriel uśmiecha się w sposób, o którym wie, że go uwielbiam – jeden kącik ust wyżej, lekko zmarszczone brwi – i dotyka pasma moich włosów.
– Bawidamek, hm? – powtarza głosem o przyjemnym, niskim brzmieniu, a mnie przechodzi dreszcz na wspomnienie innych chwil, w których używa tego tonu. – Jesteś pewna? Być może po prostu zapomnisz, że…
– Nie sądzę, bym to zapomniała. Bawidamek. Nie, nie zapomnę.
– Niech będzie – mówi i pochyla się do mnie. Pozwalam mu na długi pocałunek.
W napięciu oczekuję następnych godzin.
Aż wreszcie nadchodzi ten moment, gdy klęczę na łóżku naga i całkowicie wilgotna – na zewnątrz od niedawnego prysznica, wewnątrz od czystej ekscytacji. Wiem, że nie mogę podnieść wzroku, ale i tak ledwo powstrzymuję się przed spojrzeniem na twarz Gabriela. Stoi przed łóżkiem w ciemnym, poważnym garniturze i z pewnością przygląda się teraz uważnie mojemu ciału. Czuję wstyd, poniżenie, gorąco na policzkach i absolutną przyjemność.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś? – mówi Gabriel.
Nie zrobiłam niczego, wiem o tym dobrze, ale pod wpływem spokojnego z pozoru głosu zagłuszam rozsądek. Tak, czuję się winna, ogromnie winna, i ta wina przebiega dreszczem po całym ciele.
– Mówiłam o panu źle, sir – odpowiadam cicho.
– Czy zrobiłaś to umyślnie?
– Tak, sir – przechodzi mi przez gardło.
Wzdycha ciężko i postępuje kilka kroków na bok, żebym nie mogła zobaczyć, co robi. W ciszy sypialni moje zmysły są wyostrzone, ale nic nie słyszę. Przez długą chwilę towarzyszy mi straszne, paraliżujące wrażenie, że wyszedł, że opuścił mnie na zawsze, a to wszystko przez moją niesubordynację.
Gdy w końcu się odzywa, cicho wzdycham z ulgą, ale zaraz potem znów wstrzymuję oddech.
– Jestem bardzo zawiedziony twoim zachowaniem. Czy masz mi coś do powiedzenia?
– Przepraszam, sir – mówię, kuląc się przed jego słowami i pokornie spuszczając głowę jeszcze niżej. – Proszę o wybaczenie. Zrozumiem, jeśli go nie uzyskam.
Czy odpowie? Nie, nie zasługuję przecież na odpowiedź. Zawiodłam go. Jest mną z pewnością zdegustowany. Nagle słyszę kroki i po chwili moje włosy gładzi jego szeroka dłoń. Mimowolnie zamykam oczy i wyciągam szyję do pieszczoty, błogosławieństwa mojego pana.
– Nie jestem człowiekiem okrutnym – mówi nadal spokojnie, tym niemniej już po kilku sekundach cofa dłoń i jego głos staje się szorstki – ale musisz ponieść konsekwencje swojego czynu, żeby dokładnie zapamiętać, czego nie wolno ci robić. Rozumiesz?
– Tak, sir – mówię niemal bez tchu.
Każe mi klęknąć przy łóżku i położyć się na nim górną połową ciała, tak że bezbronne plecy i pośladki są doskonale widoczne. Wypełniam polecenie bez słowa. Tak mnie uwarunkował podczas wcześniejszych spotkań. Staje obok. Kątem oka widzę wybrzuszenie czarnego materiału spodni. A więc jest podniecony, ale z pewnością nie tak, jak ja pod tym władczym wzrokiem. Wzdłuż kręgosłupa czuję mrowienie przyjemności.
– Oto narzędzie twojej kary. Okaż mu szacunek – mówi i podsuwa mi pod nos długą, płaską paletkę. Zasycha mi w ustach. W wyrazie poddania się całuję twarde drewno, oddaję hołd woli mego pana.
– Nie wolno ci odsuwać się od uderzeń – słyszę jego głos, podczas gdy niespiesznie przenosi się w dogodniejszą do wymierzania kary pozycję. – Najmniejsze drgnięcie i będę zmuszony zwiększyć ilość uderzeń. Rozumiesz?
– Tak, sir.
Zastygam z dłońmi zaciśniętymi w pięści po obu stronach głowy, czekając w napięciu na pierwsze uderzenie. Czuję w końcu zadziwiająco delikatny dotyk drewna na pośladkach, a potem lekkie, niemal relaksacyjne poklepywanie. Wiem, że pan chce mnie w ten sposób odprężyć, uśpić czujność przed nagłym uderzeniem, i po raz kolejny odczuwam dreszcz.
I oto jest: sekunda pustki, świst, a potem twardość uderza silnie w moje pośladki. Rozlega się głośne klaśnięcie drewna o skórę i w tym samym momencie jęczę cichutko z bólu. Nie zmieniam jednak położenia, pomna ostrzeżeniom pana.
– Dobrze zapamiętaj tę karę – mówi on. Głos ocieka pożądaniem. Nie byłoby dziwne, gdyby w tym momencie jedną ręką trzymał narzędzie kary, a drugą masował swojego wyprężonego penisa. Świadomość, że moje poddanie się tak na niego działa, podnieca mnie jeszcze bardziej.
Drugie uderzenie pada bez ostrzeżenia, potem trzecie, czwarte i kolejne, aż przestaję rejestrować kolejne. Liczy się tylko słodki ból i odrętwienie, cudowne, ekstatyczne odczucia uderzeń i oderwań. Zaczynam jęczeć głośniej, a wreszcie pokrzykiwać niekontrolowanie. Mój Boże, tak! Zaczyna mi się wydawać, że jakiś szczególny nerw łączy moje części tylne i kobiece, bo każde głuche uderzenie bólu śle impulsy przyjemności i napięcia prosto do pochwy. Mocniejszy cios zmusza mnie do krzyku i mimo woli wyprężam grzbiet w ekstazie. Silna dłoń przygina mnie jednak z powrotem do materaca.
– Przedłużasz swoją karę, moja droga – mówi pan, oddycha szybko i płytko, a w głos wdziera się chropowatość żądzy. Tak, myślę przy kolejnych uderzeniach, o tak, chcę kary – chcę więcej – więcej – Aż napięcie staje się nie do wytrzymania, mogę tylko krzyczeć, szlochać o uwolnienie.
I nagle nadchodzi. Błogosławieństwo rozlewa się falami po moim ciele, w jednej chwili przeżywam najcudowniejszy szczyt i cała pulsuję ekstazą; wreszcie, nareszcie raj.
Nie jestem w stanie zapamiętać, co dzieje się później. Gdy jako tako odzyskuję zmysły, Gabriel otula mnie kocem i sam się pod niego wślizguje.
– W porządku? – pyta cicho.
– Cudownie – odpowiadam wciąż bez tchu. – Chryste. To było… łał. Podobało mi się. Bardzo.
– Mnie też – śmieje się.
Błyskawicznie wyskakuje do kuchni po coś do picia i parę kostek czekolady, żebyśmy oboje mogli zregenerować siły, a potem jeszcze raz owija nas w koc. Wie, że potrzebuję bezpieczeństwa i z radością mi je zapewnia.
– Ale to bardzo ciekawy pomysł na safeword – mówi ni z tego, ni z owego. – Bawidamek. Oczywiście cieszę się, że nie miałaś okazji go użyć, ale sam jestem ciekaw, jak by to brzmiało. Pewnie działa świetnie. Każdy facet się na chwilę zatrzyma, słysząc w łóżku takie określenie – Jeszcze raz się śmieje. Zawsze tak robi, gdy rozładowuje swoje napięcie po sesji, i w końcu dobry humor udziela się także mnie.
– Cóż, mój bawidamku – stwierdzam, lokując się wygodnie w jego ramionach – jest w tej nazwie ziarno prawdy: potrafisz naprawdę, ale to naprawdę dobrze zabawić damę.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!