Wreszcie doprowadziłam do „udawanej” randki. Oczywiście zadbałam o świece i szampana. Wtedy już byłam w zasadzie pewna, choć długo nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że ja w tym gówniarzu rzeczywiście się zakochałam.
– Lubomirze! Jesteś prawdziwym dżentelmenem! W mig domyśliłeś się, żeby napełnić damie kieliszek…
Starałam się ośmielić chłopca, jak tylko mogłam. Mimo, że jego ręce pociły się i drżały. Podobnie głos. Być może, onieśmielał go także mój wygląd. Założyłam czarną, szykowną, ale i seksowną kieckę. Dobrze było widać, przez rozcięcie, moją nogę, która, ma się rozumieć, skutecznie przykuwała wzrok studenta.
Uznałam za swoją misję, nauczyć go jak najwięcej o kobietach, relacjach damsko-męskich, o tym jak zachowywać się na randce.
– Pani Marto… ja bardzo przepraszam, że jestem taki stremowany… Nawet nie wiem o czym powinno się rozmawiać na randkach.
– Panie Lubku. Najlepszym i najbardziej uniwersalnym randkowym tematem są nasze zainteresowania. Każdy może opowiedzieć o tym, co lubi i co go najbardziej pasjonuje. A pan ma przecież wyjątkowe zamiłowania! Książki! Podróże! Jest się czym pochwalić!
– Pani Marto… dzięki pani od razu się uspakajam…
Widziałam, jak jego wzrok błądził po moim udzie.
– Pani Marto, a jak radzić sobie ze stresem na randce?
– Cóż – uśmiechałam się do niego ciepło – Jest kilka sposobów. Ważne, żeby ubrać się na nią tak, żeby się w tym stroju dobrze czuć. Przed spotkaniem warto przemyśleć, co się chce, a czego nie opowiadać na pierwszej randce. Pozwoli to zmniejszyć tremę. Co ważne! Nie zamartwiać się swoimi słabymi stronami. To prosta droga do stresu na pierwszej randce.
Kokieteryjnie poprawiałam włosy. Palcem zakręcałam sobie loczek za uchem.
Wytłumaczyłam Lubomirowi, jak ważną rolę na randce spełnia dotyk. Nawet przypadkowy. Udało mi się też go ośmielić, bo nawet zdobył się na to, żeby mnie objąć.
– Wyczuwam w panu duszę romantyka… – Czule szeptałam Lubkowi, patrząc prosto w oczy.
Pytał mnie, na co można sobie pozwolić na pierwszej randce.
– Czy można kobiecie położyć rękę na kolanie? – głos drżał mu, a wzrok biegał niepewnie, jakby posunął się za daleko.
– Ależ panie Lubku, wszystko zależy od kontekstu… Jeśli mężczyzna jest nachalny, i nagle, bezceremonialnie pcha łapy gdzie nie trzeba, natychmiast protestuję! Ale gdy wszystko odbywa we właściwym tempie, to co innego… No i każda dziewczyna jest inna, jedna pozwoli na niewiele, a druga nawet na to, żeby jej wepchnąć rękę pod spódnicę.
Ostatnim zdaniem świadomie prowokowałam. Uśmiechałam się przy tym, coraz bliżej przysuwając swoją twarz do jego. Chciałam… potrzebowałam takiej bliskości.
– Wobec tego, wszak spotka pan różne kobiety na swojej drodze, niech położy pan, panie Lubomirze rękę na moim kolanie…
Ze sporym wahaniem, ale zdobył się na ulokowanie tam nerwowo drżącej dłoni.
– Brawo! Jednak jest pan odważny!
Pochwała zbudowała go. Wyznał, jak bardzo był nieśmiały. Przez całe liceum kochał się w nauczycielce matematyki, pani Eli, niekoniecznie najurodziwszej, ale ewidentnie biuściastej okularnicy. Przez cały rok marzył, że zaprosi ją do tańca podczas studniówki. Wyobrażał sobie wieczorami tę chwilę, nie mógł się jej wprost doczekać. Jednak, kiedy przyszło co do czego, kompletnie zabrakło mu odwagi, by w ogóle do niej podejść, mimo, że koledzy obtańcowywali matematyczkę na parkiecie. Dziwna miłość do pani profesor przetrwała cały pierwszy rok studiów. Do wiosny. Wtedy zobaczył Elżbietę na ulicy, z wyraźnie zarysowującym się brzuszkiem. Poczuł się zazdrosny jak cholera, aż wreszcie uczucie wyparowało.
Żal mi się zrobiło nieszczęsnego studenta. Postanowiłam ośmielić go jeszcze bardziej.
– A teraz niech pan przesunie dłoń z mojego kolan na udo…
Młodzieniec otworzył szeroko oczy i zastygł nieruchomo. Dygocząca dłoń trwała w miejscu.
– Ależ śmiało… – uśmiechnęłam się – mówię zupełnie serio.
Powoli, bardzo powoli, ręka przesunęła się nieco wyżej.
– Brawo! Ale proszę jeszcze wyżej. Niech pan rzeczywiście złapie mnie za udo. Jakby na randce chwytał pan dziewczynę, która się panu szalenie podoba.
– Ale pani mi się naprawdę szalenie podoba… – wyszeptał, po czym bez pośpiechu, flegmatycznie, ale zrobił to. Jego nieśmiały dotyk sprawił mi nieprawdopodobną przyjemność. No i satysfakcję, że udało mi się go ośmielić. W duchu wręcz go ponaglałam: „Nie bój się… śmiało pakuj łapę pod moją kieckę!”
– Pani Marto, przepraszam, że zadaję pewnie głupie pytania…
– Ależ panie Lubku! Nie ma głupich pytań – łopotałam rzęsami.
– No dobrze, zatem, czy całuje się na pierwszej randce? – wypowiadał to czerwieniąc się i spuszczając wzrok.
– Cóż… ja nigdy się na to nie godzę… ale wiem, że różnie to bywa… są kobiety, które chcą się całować od razu na pierwszej schadzce. Dlatego, skoro to i tak nasza udawana randka, może… – tu zawiesiłam głos, niepewna w to co chcę powiedzieć – może pan mnie pocałować… oczywiście w policzek.
Zrazu nie wierzyłam w to co powiedziałam. Ale… – pomyślałam – przecież to i tak udawana randka.
Uchyliłam mu swej szyi. Pozwoliłam się mocniej objąć. I cmoknąć w policzek. Poczułam, jak przeszedł mnie dreszcz.
– Pani Marto, jest pani wspaniała! Ja naprawdę nie wierzę, że pani mi na cos takiego pozwala! Ja na pewno śnię. I to śnię jakimś dziwnym snem. Zupełnie nierealnym! Boję się, że zaraz się przebudzę…
– Panie Lubomirze… czy mam pana uszczypnąć – uśmiechnęłam się – niech pan nie zapomina, że nasza randka jest zupełnie udawana… proszę ją traktować jako swoisty trening.
– Zatem pani Marto… co jest ważne w całowaniu?
Byłam zachwycona tym pytaniem, mogłam się poczuć jak prawdziwa profesorka i… dać wykład!
– Panie Lubomirze… Tak naprawdę w całowaniu całe ciało bierze udział. Należy zaangażować wszystko… a w szczególności… ręce! Można nimi obejmować partnerkę albo wodzić dłońmi po jej ciele… Można powoli przeciągnąć palcami przez włosy albo… masować kark. Rękoma można też zmienić kąt nachylenia twarzy partnerki.
„O matko! Ależ się nawymądrzałam. I to w takiej sytuacji! Uzna mnie za wielce doświadczoną… cóż… trudno.”
– Pani Marto! Ale pani jest mądra… życiowa… – mamrotał skubiąc delikatnie ustami moją szyję. Jednocześnie tulił się coraz mocniej. Chyba działał wypity szampan. Tymczasem moja kiecka podwinęła się wysoko. Nie przeszkadzałam jej w tym… czułam, że chcę, żeby było widać moje uda w pończochach.
– Pani Marto… a czy można całować w usta? – jeszcze bardziej się zaczerwienił.
– Cóż… panie Lubku, wiele kobiet się na to zgadza… ja nie, ale, żeby ten trening był wiarygodny… chyba nie mam wyjścia.
Chciałam tego. Bardzo chciałam się z nim całować.
Oddałam mu swe usta w pełni. Fakt, że to tylko udawana randka, ale chyba właśnie dlatego, podniecała mnie ta sytuacja o wiele bardziej, niż gdyby to było prawdziwe, romantyczne spotkanie.
Lubomir całował zupełnie niewprawnie, ale za to zachłannie, wyślinił mnie na potęgę, rozmazując przy tym szminkę.
– Pani Marto, przepraszam za swoją nieudolność… ale… jak mówiłem, pierwszy raz całuję się z kobietą – wyznawał ze wstydem w głosie.
– Ależ panie Lubomirze! Jak na pierwszy raz, jest pan prawdziwym don Juanem! Posiadł pan moje usta niczym Casanowa!
Szczerze mówiąc, przepełniała mnie duma. Wprowadzam w intymny świat młodego chłopaka. Dzięki mnie może ośmieli się i jego relacje z kobietami wkroczą w zupełnie inną fazę. Ale nie tylko duma mnie przepełniała, powiedzmy szczerze, także pożądanie. Chyba dlatego sama powróciłam do całowania. Chwyciłam jego wargi zębami i zaczęłam powoli ciągnąć do siebie. Następnie poluźniłam uchwyt i pozwoliłam jego wardze prześlizgnąć się między zębami. Raz robiłam to na górnej, raz na dolnej wardze. Następnie zassałam jego usto. Zupełnie tak, jak się ssie lizaka. Bardzo łagodnie. Chłopak był w siódmym niebie.
– Pani Marto! Jest pani boska! Ale… przepraszam, za głupie pytania… czy na randce, podczas całowania, można dziewczynę, przepraszam wstydzę się…
– Ale nie trzeba się wstydzić. Nie ma głupich pytań.
– Więc, czy można… dziewczynę… podczas całowania… chwycić za biust?
O matko! Ależ byłam podniecona tą sytuacją! Ależ chciałam, żeby teraz po prostu złapał mnie za cycki!
– Panie Lubomirze, no wie pan…. Ja nigdy, przenigdy na to nie pozwalam, ale cóż… są takie, które pozwalają, zatem, cóż… chce pan przetrenować?
– Nie śmiałbym..
– Cóż… jeśli nasza udawana randka ma mieć sens… niech pan trenuje…
Myślałam, że odlecę. Niesamowite emocje wywołał we mnie dotyk chłopaka. Bardzo nieśmiały i delikatny. Suwanie dłoni po moich piersiach. Delikatne badanie ich. Bardzo subtelne uciskanie dorodnych półkul przez materiał.
Wzrok Lubomira mówił wszystko: – „Nie wierzę w to co się dzieje! To chyba tylko moja wyobraźnia.”
Chwytając cycki, jakby się upewniał, że jednak to nie sen. Więc chwytał coraz śmielej. Gładził, jakby głaskał łepek kotka. Z czasem coraz odważniej, jakby chciał wyczuć ich jędrność. Jakże to było rozkoszne! Kiedy westchnęłam, jego dłoń drgnęła, po czym mocniej zacisnęła się na piersi. Jakby to moje westchnięcie ośmieliło go, wręcz rozpalało, bo drżącym z przejęcia głosem zapytał.
– Pani Marto, czy ja… czy ja nie za mocno ściskam pani biust?
Bardzo, ale to bardzo chciałam, żeby ścisnął mocniej, wręcz pougniatał. Dlatego należało go zdopingować.
– Panie Lubku, ależ skąd. Jest pan na prawdę bardzo delikatny. Nawet pan sobie nie wyobraża, jak brutalni potrafią być mężczyźni. Jak ostro potrafią potraktować piersi.
Eksctowało mnie to, iż zdradzam takie szczegóły, że napaleni faceci bezpardonowo miętosili moje cycki. Ośmielony tym wyznaniem młodzik, niemal natychmiast ścisnął mocniej i zaczął macać mnie bardziej chwacko. Czułam z tego powodu olbrzymią przyjemność.
– Przepraszam pani Marto, pewnie mnie pani ochrzani… ale czy mógłbym… nie… nie… wstydzę się…
– Ależ proszę… niech się pan nie wstydzi… przecież właśnie z tym mamy walczyć – uśmiechnęłam się
– Więc dobrze. Czy mogę… Czy mogę zsunąć pani sukienkę z biustu??? Czy mogę dotykać piersi jedynie przez biustonosz?
Zaskoczyła mnie ta nagła odwaga! Nie spodziewałam się jej, nawet w najmniejszym stopniu! Ale, tak bardzo, jak się jej nie spodziewałam, tak bardzo tego chciałam… chciałam, żeby odważył zsunąć się ze mnie sukienkę, żeby zobaczył mój piękny, koronkowy, czerwony stanik. Wreszcie… żeby chwycił moje cycki już nie przez materiał sukienki i biustonosza…
Zastrzegłam, że nigdy bym się na to nie zgodziła, ale w związku z tym, że jest to lekcja instruktażowa… i akcja w całości udawana, sama zsunęłam materiał kiecki, prężąc przed nim biust.
Otworzył usta.
– Boże! Jaka erotyczna koronka! Jak zgrabny kształt pani dużych piersi!
Byłam wniebowzięta. A ileż radości dał mi uścisk jego dłoni… takich zachłannych acz niedoświadczonych… Pożądałam tego, żeby się do mnie dobierał…. Nie mogłam się powstrzymać. Aby wzmóc atmosferę, wsunęłam język do jego ust… zaczęłam lizać jego wargi a następnie szukać jego języka. Lizałam go powoli i bardzo namiętnie. Lubomir był niemal wstrząśnięty. Domyślam się jak bardzo musiało go to podniecić. Silniej chwycił moje piersi. Przez cienką koronkę stanika zapewne wyczuwał je znacznie bardziej. Zaczął je macać. Jak niewprawny uczniak pierwszy raz w życiu obłapia dziewczynę.
A ja wzdychałam przeciągle.
Czułam jak jego odwaga wzrasta z minuty na minutę. Sama zresztą do tego przyczyniałam się walnie, namiętnie świdrując językiem jego usta.
Jak bardzo jego śmiałość wezbrała, miałam przekonać się natychmiast.
– Pani Marto… pewnie pani mnie zabije… ale, czy…
– Ależ proszę, pani Lubku… niech się pan nie krępuje… mówiłam już, że nie ma niewłaściwych pytań… Niewłaściwy jest jedynie ich brak…
– No dobrze, pani Marto, zatem, czy… nie… czy mógłbym zsunąć stanik z pani piersi? Już raz je przecież widziałem. Wtedy, kiedy się pani opalała – zastrzegał, jakby usprawiedliwiając swą odwagę.
Speszył się jak cholera, gdy to wydukał. Ale wszak sama ponaglałam go do zadawania pytań. Sama chciałam, żeby się ośmielał. Pożądałam tego, żeby dobierał się do mnie… Dlatego sama nie wiem, jak do tego doszło, że się zgodziłam na to by Lubomir zdjął koronkowe miseczki z mojego biustu. On sam pewnie nie wie, jak to się stało…
Nic nie powiedziałam. Jedynie uśmiechając się, kiwnęłam głową.
Był tak podekscytowany, jego ręce drżały jak poparzone, kiedy materiał biustonosza uchwycony jego palcami, ześlizgiwał się z moich krągłych wzgórz. Ale kiedy już miał je przed oczami, wpatrywał się w nie, jak w obraz, jakby chciał odnotować w pamięci, jak wyglądają moje brodawki, sutki. Sprawiało mi to niemałą przyjemność. Mężczyznom zwykle podobają się moje piersi, zwłaszcza z tego powodu, że są niemałe, jednak podziw dostrzegany w oczach tego wspaniałego młodzieńca, to było naprawdę coś. Dlatego tak rozpalał mnie fakt, że szedł za ciosem.
– Pani Marto, zabije mnie pani za to co robię… ale sama pani mówiła, że to udawana randka… swoista lekcja instruktażowa… a czy to nie jest tak, że niektóre dziewczyny pozwalają na pierwszej randce dotknąć swoich nagich piersi???
No proszę… jaki był logiczny… pozostawało mi jedynie przyznać mu rację.
– Panie Lubomirze, cóż… ma pan rację, są takie kobiety, które na pierwszej randce pozwalają nawet na więcej… podobno chłopcy, wzorem filmów amerykańskich stosują swoistą terminologię, pierwsza baza… druga baza… trzecia baza… – mówiłam to świadoma, że prezentuję przed nim gołe cycki – Pierwsza, to całowanie się, druga to dotykanie dziewczyny, ale powyżej pasa. Zatem… osiągnął pan to. Zaliczył drugą bazę. – uśmiechałam się, podniecona, prężąc dumnie biust.
Lubek wyglądał na szczęśliwca, który ucapił Pana Boga za nogi… tak właśnie ucapił teraz moje cycki…
– Cóż… niech pan kontynuuje trening… – wyszeptałam.
Tego nie trzeba było młodzianowi dwa razy powtarzać… Dotykał moich piersi na różne sposoby, raz badał je delikatnie, drugi raz ściskał, pocierał brodawki z sutkami, jakby chciał poznać reakcje moich „guziczków”, które rzeczywiście pod wpływem tego dotyku sterczały na baczność, niczym gwardziści na paradzie przed cesarzem. Ujmował moje „baloniki” dłońmi, jakby chciał je zważyć.
Wreszcie zrobił coś samodzielnie. Bez pytania. Co uznałam za znaczący postęp w realizacji mej misji.
Otóż, sięgnął ustami do moich piersi. Pocałował je. Potem ujął sutki i zaczął ssać. Zrazu delikatnie, z czasem coraz łakomiej. Wyślinił je przy okazji. Cmokał je. Ciągnął je coraz bardziej łapczywie. Poczułam się jak matka karmiąca oseska. I sprawiło mi to niewysłowioną rozkosz. Samo drażnienie sutków rozpalało mnie. Zmuszało do wydawania westchnień… i jęków.
– Aaaa… aaaaa… – pojękiwałam – panie Lubku… zdaje mi się, że jest pan coraz lepiej przygotowany na odbycie pierwszej randki. I chyba nie tylko pierwszej.
Młodzieńca łechtały takie pochwały. Ośmielały. Ośmielały jak sto diabłów. Inaczej nie zdobyłby się na takie zdanie.
– Pani Marto… a co z trzecią bazą na randce?
To się działo chyba we śnie… Nie wierzę w to, że się na to zgodziłam. To nie mogłam być ja! Pozwoliłam gówniarzowi włożyć rękę pod spódnicę! Chłopak był rozochocony miętoszeniem moich piersi, więc zdobył się łacniej na odwagę do przejścia do kolejnego kroku – kolejnej „bazy”. Ostatniej! Ale… przecież ja sama tak bardzo tego chciałam… Kłamałam mu co prawda, że ja nigdy na żadnej z początkowych randek nigdy nie wyraziłabym na to zgody, ale fakt, że są panie, które nie mają z tym oporów. Więc Lubek, przygotowując się na spotkania z „takimi” paniami, trenował… Trenował, trzeba mu to przyznać, z dużym zaangażowaniem. Jego dłoń znalazła się najpierw w miejscu, gdzie kończą się pończochy. Zrazu studencikowi trudno było pokonać barierę, jaką stanowiły w jego umyśle koronkowe manszety. Jednak moje uśmiechy i westchnienia skusiły go do dalszej ekspansji. Dłoń wtargnęła na odsłonięte ciało, powyżej pończochy. Drgnęłam mocno, sygnalizując chłopcu swe emocje. Tymczasem ręka nadal nieprzerwanie sunęła po udzie, sprawiając mi dużą frajdę. Zrazu bała się wkroczyć na zakazany teren, jakim zdawały się być majtki. Jednak już wkrótce buszowała po koronkowych stringach. Wyjątkowo cieniutkich.
– Aaachh… ty zdobywco… dotarłeś do najsekretniejszej kobiecej świątyni…
Chłopiec działał jak w transie. Rzeczywiście to miejsce było dla niego świątynią. O czym świadczyła choćby jego delikatność – kobiecego „skarbu” dotykał jakby z namaszczeniem.
Długo nie mógł wydusić z siebie słowa. Wreszcie zapytał.
– Pani Marto, czy dziewczęta zawsze są tam, takie… wilgotne?
No i co ja mu miałam powiedzieć?! Że to oznaka tego, jak bardzo się przez niego podnieciłam?
– Panie Lubku… cóż… to znak, że kobieta jest gotowa… – nie potrafiłam ukryć zawstydzenia w głosie – do przyjęcia tam mężczyzny…
– A zatem… pani… jest gotowa?
Ukuło mnie to pytanie. Zastanawiałam, się co powiedzieć. Ale byłam gotowa wyrzucić z siebie: – „Tak, jestem gotowa. Jestem tam wilgotna i gorąca, jak amazońska puszcza. Gotowa do przyjęcia w niej anakondy!”
– Cóż… jestem… czy chcesz sprawdzić?
Zaskoczyłam się sama, że mi to przeszło przez gardło. Lubomir podobnie zaskoczony, jednak szalenie musiał być ciekawy, jak dokładnie prezentuje się „owa” gotowość. Nie bacząc na wyraźne skrępowanie, odsunął wąski pasek stringów i obnażył moją szparkę.
Speszyłam się. Młody chłopiec, który mówi mi per „pani”, ogląda sobie moją piczkę.
Nie tylko ogląda! Suwa po niej paluchem! Drażni jej wargi… wreszcie wsuwa się do środka! Teraz dopiero czuje, jak jestem mokra!
– Pani Marto… a czy na pierwszej randce może dojść do aktu oralnego? – znów mnie zaskoczył! Jakby zdzielił mnie obuchem. Ale postanowiłam brnąć w to.
– No cóż… może… – potwornie podnieciła mnie sytuacja, wręcz nie panowałam nad sobą.
Chłopak jak w hipnozie, pochylił się nad moim kroczem. Chłonął zapach nozdrzami, napawał się. Chyba nic nie oderwałoby go od mojej muszelki. Pocałował ją delikatnie. Zaczął lizać. Mimo, że robił to niewprawnie, cała drżałam. Aby miał wygodniej, rozchyliłam szerzej uda. Język pieścił mnie wytrwale, gdy zaczęłam głośno wzdychać, zanurzył się w mojej brzoskwince. Jęczałam, gdy trafił na moje najwrażliwsze miejsce…
Cóż, wszak instruktaż wymagał także mojego zaangażowania… Pochyliłam się nad rozporkiem Lubomira, potwornie podekscytowana, rozpięłam go. Zżerała mnie ciekawość, jak prezentuje się jego męskość. No i prezentowała się wybornie.
Podziwiałam ją. Wiedziałam, że niczym bardziej nie wbiję w dumę młodego adepta sztuki Amora.
– Lubku… on jest wspaniały!
Na dowód tego, ujęłam go w dłoń. Prężył się jak pika gotowa do dźgania.
– Jaki twardy… i jaki duży!
Pragnęłam poczuć go w sobie. Ale najpierw chciałam oddać mu hołd. Tym samym ośmielając młodzieńca najmocniej, jak się da. Pocałowałam go w sam czubek. Potem polizałam, jak najwspanialszego loda. By, powoli, ujmować go w usta, połykać najgłębiej jak to możliwe. Czyniłam to z namaszczeniem, niczym religijny rytuał. Uklękłam przed nim. Ekscytowało mnie to, że znalazłam się w tak wiernopoddańczej pozie. Suwałam ustami po twardym trzonie, starając się utrzymywać z młodzieńcem kontakt wzrokowy. Widziałam po minie jak jest rozgorączkowany. Kiedy ustami pieściłam jego korzeń, wznosił oczy ku niebu, jakby wznosił modły, zdawał się mówić: – „Panie, niech ta chwila trwa wieczność!”
Ssałam go z dużym zaangażowaniem, choć spodziewałam się, że jak to młody i nieoświadczony chłoptaś, łatwo może przedwcześnie wytrysnąć.
Dlatego robiłam krótkie przerwy, które wykorzystywałam do wychwalania „mieczyka” mojego rycerza.
– Lubomirze… twe berło dowodzi, że prawdziwy z ciebie mężczyzna. Chłop, że tak powiem, na schwał!
Po czym znów brałam się do intensywnej pracy ustami… Tak bardzo chciałam mu zrobić „dobrze”. Moje podniecenie nie znało granic… Zapomniałam dawno o udawanej randce… zapomniałam o instruktażu.
Myślałam tylko o tym, jak bardzo chcę czuć w sobie Lubomira. Jego zacne „berło”.
– Lubku… mówiłam ci, że są kobiety, które już na pierwszej randce, idą na całość. Skoro nasz instruktaż ma być pełny… Czas na dopełnienie lekcji…
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam do łóżka. Sama się na nim rozłożyłam i zachęciłam młodzieńca, żeby położył się na mnie. Tak bardzo tego chciałam. Poczuć na sobie mężczyznę.
Podciągnęłam spódnicę. Szeroko, zapraszająco, rozłożyłam nogi.
Rozdygotany młodzian szukał wejścia do mojej norki. Zsunął z niej koronkowe stringi na bok i próbował lokować tam swą „anakondę”. Szło mu to bardzo niewprawnie, a właściwie nie szło… zwłaszcza, że trząsł się z przejęcia. Próbowałam temu zaradzić, czule się do niego uśmiechając i szepcząc.
– Lubomirze… oto jestem twoja… Ulegnę ci… Weź mnie… jak zdobywca.
Smarkacz, jakby nie wierzył swemu szczęściu. Wreszcie udało mu się ulokować czubek swojej buławy we właściwym miejscu.
– Achhh… – westchnęłam.
Przymknęłam oczy, gdy czułam, jak twardy trzon powoli wsuwa się we mnie. Jak rozpycha ścianki mej norki. Byłam szczęśliwa. O Lubku powiedzieć, że był szczęśliwy, to jak nic nie powiedzieć.
Gdy wsunął się do końca, jego oczy wyrażały niewysłowioną pasję. Jakby odkrył prawdę Wszechrzeczy.
– Lubomirze! Posiadłeś mnie!
Chłopak wariował. Jego wzrok wyrażał bezmiar szczęścia.
Wysuwał się powoli, jakby obawiał się, że gdy całkiem wyjdzie, to znów będzie miał problem z trafieniem, więc nie wyciągał go za bardzo. Natomiast raźno przystąpił do działania, zaczął poruszać się we mnie, choć bardzo płytko. Chciałam dodać mu otuchy.
– Lubku! Ależ mocno ciebie czuję! Ależ mi dobrze, gdy jesteś we mnie…
Po czym zaczęłam delikatnie pojękiwać.
– Aaaa… aaaa… aaaa…
Pobudziło go to nieźle, co dało się wyczuć po oddechu.
– Ależ delikatnie wchodzisz we mnie… aaa.. aaa…
Studenciak był w siódmym niebie.
– Naprawdę Marto…? dobrze ci ze mną… z takim żółtodziobem?
Zadając pytanie, wykonał śmielszy, głębszy ruch.
– Jeszcze pytasz… achhh! Aaaa… czuć cię na sobie, to niewysłowiona przyjemność… a czuć twojego przyjaciela… który jest taki… w sam raz… to cudne!
Moje słowa dodały Lubomirowi pewności siebie. Jego ruchy stały się płynniejsze i mocniejsze. Można określić, że zaczął mnie po prostu „rżnąć”…
– Aaaa… aaaa… ależ jesteś sprawny… mój panie studencie…
Chłopak rozkoszował się w tym co robił. Pchnięcia stały się miarowe. Podobnie moje jęki… Pragnęłam pobudzić go jeszcze bardziej. Uznałam, że przysłużą się temu pikantne słowa.
– Aaaa… aaa… Lubku, ależ ty mnie rżniesz… ostro rżniesz.
Młodzieniec sapał.
– Tak, tak! Marto, tego chcę! Tego chciałem od kiedy cię zobaczyłem. Po prostu zdrowo zerżnąć!
Ależ mnie to podniecało! Jego ostre słowa, jego kuśka energicznie poruszająca się we mnie. A także to, że mogę go jeszcze bardziej wbijać w dumę.
– A więc dopiąłeś swego… aaa… aaa… posiadłeś mnie.
Jeszcze intensywniej przyspieszył swe ruchy.
– Tak! To niewiarygodne! Taką damę! Piękną i wytworną. Posiadłem! – delektował się tym, najwyraźniej miłym jego uchu, słowem.
– Tak! Posiadłeś… zdobyłeś… jestem twoja, twojaaaa… aaa… aaa…
Stękałam. Stękałam bo pieprzył mnie mocno. Pomyślałam, że przy tak gwałtownych ruchach, nieopierzony samczyk może dojść przedwcześnie, ale chyba on sam też się tego obawiał, ponieważ w pewnym momencie zluzował.
Teraz posuwał mnie wolno.
Moje jęki również stały się cichsze i zwolniły tempo.
– Boże! Zupełnie nie pomyślałam! Przecież w każdej chwili może tu wejść Mateusz! Mój chrześniak.
Umarłabym ze wstydu. Mateusz zobaczyłby ciocię, arcyporządną kobietę, dosiadaną przez swego kolegę.
Lubomir też się tym najwyraźniej zmartwił, ale chyba o wiele bardziej nie chciał kończyć tak miłej dla niego przygody.
– Ale Mateusz nie wracał na noc już dwa dni z rzędu. Nic nie zapowiadałoby, że teraz nagle się pojawi…
– Masz rację…
Poza tym uznałam, że przecież usłyszelibyśmy otwieranie zewnętrznych drzwi.
Lubek powrócił do najprzyjemniejszej czynności, jaka przytrafiła mu się w życiu, czyli do nadziewania mnie na jego kuśkę. Pchnięcia były powolne, ale bardzo głębokie.
– Marto, a wracając do naszego instruktażu… to czy na takiej randce, jak ta, można być ostrym?
Boże, jak ja chciałam, żeby był ostry!
– Cóż Lubku, musisz wyczuć upodobania dziewczyny. Ale, wszak nasza randka jest szkoleniowa… zatem przećwiczmy wszelkie warianty…
W tym momencie student znów wziął mnie do galopu, bo jego gwałtowne pchnięcia właśnie do galopu można było porównać.
– Aaa! Aaaaaa! – już nie jęczałam, a krzyczałam. – Lubku, nie sądziłam, że taki z ciebie ogier!
Słyszałam głośne klaśnięcia – to jego jądra obijały się o moją pupę. Wtórowało temu miarowe skrzypienie łóżka.
– Ach… ach… Lubomirze… ależ ty mnie ujeżdżasz!
Kręciło mnie takie prowokowanie chłopca. Po moich wyznaniach, jeszcze głośniej sapał i nie zwalniał tempa. Młócił mnie na potęgę.
– Ach… Lubku… ależ ty mnie grzmocisz…
Jarały go takie słowa. Wysyczał:
– Marto… a w ramach instruktażu… czy taki chłopak może być wobec kobiety… przepraszam, jeśli przesadzam, czy może być… wulgarny?
Tak, tego chciałam! W ogóle podnieca mnie, gdy w pewnych sytuacjach mężczyzna bywa zbereźny, zaś teraz, myśl, że nieśmiały do szpiku kości, ofermowaty Lubek, mógłby być wobec mnie wulgarny, podniecała do reszty!
– Lubku… cóż… umawialiśmy się na instruktaż… zatem nie możemy nic przeoczyć.
Czekałam co powie, jakich słów użyje, ale najwyraźniej krępował się wyrzucić to co, skrywał pod czaszką. Postanowiłam go sprowokować.
– Czasem mężczyźni, nazywają kobietę suczką… cipkę, określają ordynarnie – pizdą…
– Tak! – młodzian podniecał się. Dźgając mnie mocniej niż dotychczas, ciskał gromy wzrokiem. Czułam, że chce sypnąć nieprzyzwoitymi, wręcz obelżywymi, epitetami.
– Tak! Suczko! Zmłócę ci tę damulkową cipę! Zrucham cię, jak dziwkę!
Aż dreszcze przechodziły mnie po plecach! Podniecało to niemożebnie! Chciałam dalej prowokować.
– Ach… ty mój brutalu… tak… jestem twoją suczką…
Sztychy, jakimi faszerował moją piczkę stały się niemal bolesne.
– Jesteś moją suczką! Suczą! Wydupczę cię tak, że popamiętasz do końca życia! Przerżnę ci tę kurewską pizdę, a na koniec ci się w niej spuszczę!
Odpływałam. Z rozkoszy, z ekscytacji niewyobrażalną przygodą.
Jednak coś mnie zaniepokoiło. Jakiś podejrzany szmer. Odwróciłam głowę.
Nieopodal stał Mateusz!
– O matko! – wykrzyknęłam.
Lubomir widział to, a jednak nie przerywał, ani myślał zejść ze mnie! Mało tego, sypał sprośnymi wulgaryzmami, niczym szewc.
Czy trzeba było lepszego dowodu, że ten nieśmiały wymoczek, mameja, przeszedł tak drastyczną przemianę?
Moja misja dopełniła się.
Autor: Historyczka
Miłe bardzo w czytaniu.
Pani Historyczka posiada dar (dłoń, oraz wprawne usta) aby wyrazić głębię doznań.
Przyznam, poczułem dreszcze oraz gwałtowne reakcje tu i ówdzie.
Gratuluję i proszę o więcej.