Co za slumsy! – Marta była zdruzgotana, widząc rozpadające się szopy, służące za mieszkania. Powybijane szyby, okna z poutykanymi szmatami. Wciąż miała w uszach szloch cioci Jadzi. Kiedy krewna zadzwoniła, żeby opowiedzieć o nieszczęściu, które ją spotkało, Marta natychmiast zdecydowała o przyjeździe do chrzestnej i podjęciu próby pomocy.
Wszystko to miała być wina dyrektora Ptaka. To on wyrzucił Jadwigę z mieszkania, dając w zamian miejsce w tych slumsach. Ponoć znienawidził ciotkę.
Stąd pomysł, że być może Marta, kobieta ładna, elegancka i wykształcona, wpłynie na nieludzkiego urzędnika.
Droga przez slumsy okazała się niełatwą. Trzeba było omijać lub przeskakiwać kałuże, czasem wręcz brodzić w błocie. Elegancka kobieta, w lakierowanych szpileczkach na wysokim obcasie, silnie kontrastowała z odrażającym otoczeniem.
Szła w spódnicy do kolan, ale czuła się seksownie, zdając sobie sprawę, że mężczyźni nie wiedzą, jakie ta kiecka skrywa skarby. A były to seksowne pończochy. Solidne, włoskie, ze szwem z tyłu i z szerokimi koronkami. A także skąpe stringi z koronkową wstawką.
Pijani mężczyźni, grający w karty, z rozdziawionymi gębami patrzyli na elegancką paniusię, biedzącą się z pokonywaniem kałuż. Ich zdumienie dowodziło, że takie osoby to widok tu niebywały.
Starała się nie patrzeć na obwiesi, gdy przechodziła obok, choć ci pogwizdywali i półszeptem komentowali.
– Jaka damulka! Odstawiona! Lalunia!
– Pewno jakaś biurwa!
– A jaka zdrowa dupeczka! Palce lizać!
Przeszła, nie odwracając głowy, jedynie spoglądając kątem oka. Tymczasem, jakby odezwały się w niej pierwotne instynkty. Nauczycielkę podnieciła sytuacja, w której samotna, bezbronna, w szykownym i dość seksownym stroju, znalazła się pośród kilku wulgarnych lumpów.
Nie widziała, że krok w krok przemykają za nią dwaj wyrostkowie, nieodrodni reprezentanci nędznej dzielnicy. Wpatrywali się w spory, zgrabny tyłek, opięty obcisłą, granatową kiecką, który kręcił się zamaszyście w rytm kroków eleganckiej damulki. Ich umysły otumanione klejem, roiły dziwne fantazje. Młodzieńczy wigor nakręcał ich chuć.
– To co?! Jak z tą licealistką?
– Tą co tak piszczała? Pewnie!
Marta nagle usłyszała tupot stóp podczas biegu i znienacka poczuła, jak dwie pary dłoni zadzierają jej spódnicę. Odruchowo zaczęła piszczeć, ale mimo, że upuściła i torebkę, i walizkę, nie zdołała przeciwstawić się napastnikom. Materiał spódnicy znalazł się wysoko w górze.
Menele grający w karty gapili się, jakby wylądowało przed nimi UFO. Ujrzeli nogi kobiety w seksownych pończochach, skąpe stringi opinające łono, ale nie okrywające pośladków, które mogli podziwiać w pełnej krasie. Z początku zaniemówili. Ale gdy Marta już obciągnęła materiał spódnicy w dół – rechotali na cały głos.
Twarz dziewczyny poczerwieniała. Czuła się potwornie upokorzona. Potraktowana siłą, obnażona. Podejrzana. Zawstydzenie odbierało jej zdolność racjonalnego myślenia. Stała otępiała, wygładzając spódnicę. Właśnie odkryli jej intymną tajemnicę – seksowną bieliznę, zapewne też podniecili się tą roznegliżowaną sceną i menele, i wyrostki. Z jednej strony czuła poniżenie, a z drugiej – o dziwo – silne podniecenie. Kucnęła, żeby podnieść torebkę, chwyciła walizkę i mimo tego, że była w szpilkach – pobiegła.
Ciocia Jadzia cały czas szlochała. Opowiedziała ze szczegółami jak Jan Ptak, dyrektor gospodarki lokalowej miasta wyrzucił ją z mieszkania i dał jej kwaterunek w tym baraku. Warunki rzeczywiście nie imponowały komfortem. Jedna izba, pozbawiona wody i łazienki, obdrapane ściany, bardzo cienkie – nie rokowały, że zimą będzie tu ciepło.
Marta płakała razem z Jadwigą.
– Nie martw się… postaram się jakoś pomóc… porozmawiam z tym dyrektorem – szlochając, dukała.
– To okropny tyran! Nawet nie dopuszcza mnie do rozmowy. Ale podobno straszny kobieciarz… Taką ślicznotkę jak ty, przyjmie na pewno. Mnie znienawidził, bo nie płaciłam i buntowałam innych. Boję się, że gdy tylko powiesz, że jesteś ode mnie, wpadnie w furię.
Marta poszła odświeżyć się po podróży. Łazienkę zastępowała część izby oddzielona szafą od reszty pomieszczenia. I miednica na podłodze.
Gdy myła się, do Jadwigi przyszedł jakiś mężczyzna. Mówił niewyraźnie, jakby miał braki w uzębieniu. Marta zaniepokoiła się, czy tu przypadkiem nie zajrzy i nie zobaczy jej bez stanika, więc przerwała mycie i osłoniła się ręcznikiem. Ale gdy rozmowa ucichła, a do tego wyraźnie było słychać zamykanie drzwi, wszystko wskazywało na to, że gość sobie poszedł.
Marta odłożyła ręcznik i zaczęła się opłukiwać. Nagle usłyszała chrząknięcie. Gwałtownie podniosła głowę i zobaczyła w przejściu niskiego, licho ubranego człowieka gapiącego się na nią, a właściwie na jej nagi biust, jak sroka w kość.
– O, Boże! Co pan tu robi?!
Szybko zasłoniła piersi dłońmi. Zdawała sobie sprawę, że drobne dłonie nie zakryją całego biustu, więc mężczyzna doskonale widzi jego kształt.
– Nie chciałem przeszkadzać… Jadźka poszła po cebulę…
Mężczyzna z lubieżnym uśmieszkiem, trzymając papierosa w ustach, gapił się na półnagą dziewczynę, ani myśląc odejść.
– Proszę stąd wyjść…
– No dobrze już dobrze… ale masz paniusiu czym oddychać! Oj, masz…
„Boże! A tom się najadła wstydu! Bezczelny typ zobaczył zupełnie gołe moje cycki! Gotów jeszcze tu stać, gdybym go nie pogoniła…”
Gdy Jadwiga wróciła, przedstawiła gościa.
– To Henio, ale mówią na niego Cudzes. Bo zawsze wysępi cudzesy, czyli czyjeś papierosy.
Pili kawę w tak zwanej części kuchennej – stał tu stół i kuchenka.
Henryk usilnie namawiał, żeby Marta odwiedziła dyrektora.
– Jak tam pomacha tyłkiem… pokaże kolanka… albo coś więcej… ha ha… to jak znam ptaszka… będzie się ślinił!
Cudzesowi śmiały się lisie oczka, omal nie wychodząc z orbit, gdy cały czas gapił się na Martę. Dziewczyna czuła się mocno zmieszana tą rozmową, wszak miała być czymś w rodzaju przynęty, radzono jej „pomachać tyłkiem… pokazać kolanka… albo coś więcej…”
– Zawsze oglądał się za spódniczkami. Podobno niejednej brzucha zmajstrował…
– A ty, Heniu, nawet nie wiesz, kim jest ta moja siostrzenica! – ciotka próbowała zienić temat – Studia historyczne skończyła z wyróżnieniem! Potem doktorat! A jakie ważne prace pisze!
Cudzes łypał spode łba na dziewczynę. Podobała mu się jak cholera. W dodatku taka… dama! Żeby jej zaimponować, popisywał się.
– Ja to potrafię się postawić Ptakowi! Niech czuje do mnie respekt! Też mu nie płacę za tę norę! A Ptakowi rzadko kto jest mocen się postawić! On ma większą władzę, niż by to wynikało ze stanowiska. To naprawdę on wygrywa burmistrzowi wybory! Przecież w jego lokalach mieszka trzecia część miasta, ma ludzi w garści. Robi im remonty, ale tak, żeby była się okazja pochwalić. Dowozi pijaczków na wybory za ćwiartkę bimbru, przecież to dobrych kilkaset głosów, a może i więcej. Ma też w kieszeni największe sklepy i knajpy w mieście, wszystkie lokale przy deptaku podlegają jemu. Czynszu nie płacą za wysokiego, ale dobrze wiedzą komu i jak się za to odwdzięczać.
Nauczycielka zdumiała się, słuchając opowieści Cudzesa. Nie spodziewała się, że zwykły dyrektorzyna może trzymać w garści niemal całe miasto. Zaczęło jej to, na swój sposób, imponować.
Późnym wieczorem, przed pójściem spać, Marta udała się do toalety – choć na tę nazwę marnie zasługiwała rozpadająca się sławojka, usytuowana kilkanaście metrów od mieszkania. Potwornie śmierdziało, kobieta z trudem powstrzymała się, żeby nie zwymiotować, gdy usiadła na brudnej desce. Czym prędzej uciekała stamtąd, ale musiała jeszcze wstąpić do szopy, żeby przynieść drewna do napalenia w kuchence. Weszła tam, świecąc telefonem komórkowym. Gdy szukała opału, usłyszała, że ktoś wtargnął do szopy. Kiedy się odwróciła – ten ktoś wytrącił jej telefon i rzucił się na nią. Zorientowała się, że napastników jest dwóch. Zaczęła krzyczeć, ale odpowiedział jej śmiech, którego barwa zdradzała młody wiek napastników.
– My, paniusiu, lubimy, jak dziewczyna piszczy i krzyczy. Ha ha ha.
– Widzieliśmy dzisiaj, że masz ładne majtki! Czas je teraz zdjąć!
Marta czuła się kompletnie bezradna. Nie mogła powstrzymać chłopców. Ich dłonie wędrowały po jej ciele, chwytały za pośladki, uda. Czuła się tym bardziej bezsilna, że ich nie widziała… Odważniejszy z chuliganów chwycił za piersi. Marta pisnęła i starała się odpychać ich ręce, ale zawsze była krok za nimi – gdy odepchnęła rękę z lewej piersi, już inna chwytała ją za prawą. Chłopcy z każdą chwilą stawali się coraz śmielsi i coraz bardziej natarczywi. Ich dłonie mocno ściskały ciało Marty, a niecierpliwe usta błądziły po szyi. Czuła od nich woń alkoholu. Spirytusu a może nawet denaturatu!
– Laluniu, ale masz duże cyce!
Jednocześnie podłożył dłoń pod pierś kobiety, jakby ją ważył.
– Puśćcie mnie – cicho szeptała zrezygnowana Marta.
W najśmielszych snach nie przypuszczała, że taka sytuacja, podnieci ją i to tak mocno. Czuła, że chce tego. Że chce być napastowana… macana…
Chłopcy jakby odczytywali jej pragnienia – zaczęli brutalniej miętosić biust. Jeden z nich próbował wziąć w rękę całą pierś, ale nie dawał rady – była za duża. Wtedy zaczął ugniatać ją dwiema dłońmi.
Marta opierała się już tylko symbolicznie, ale cały czas cicho protestowała.
– Nie… nie… proszę…
Jednemu z agresorów przestało wystarczać obmacywanie przez materiał. Rozerwał guzik i wepchnął rękę pod bluzkę. Przez chwilę bawił się delikatną koronką biustonosza, ale zaraz potem wsunął dłoń w stanik.
– Ach! Nie… – prosiła Marta. Ale takie jej reakcje tylko wzmagały pożądliwość młodzików. Palce ciemiężyciela mocno zacisnęły się na dorodnej piersi.
– Auua!
Chłopcom nie przeszkadzało to, że kobietę może boleć. Przeciwnie. Jęki pobudzały do działania. Drugi z chuliganów nagle włożył rękę pod spódnicę.
– Nie…
Dłoń sunęła po nodze, gdy dotarła do miejsca powyżej koronki pończoch – zatrzymała się i ścisnęła udo, delektując się jędrnością ciała.
Przez chwilę jakby droczył się, jakby dawał nadzieję, że ręka nie będzie zmierzała wyżej. Ale nic z tego. Powoli zaczęła sunąć w kierunku najintymniejszego z miejsc.
– Nie… proszę… tam nie… – Wiedziała, że jedyne co może, to tylko ich prosić.
Ale też wiedziała, jaki skutek spowodują prośby.
Rozpalony młodzik delektował się tym, że wjeżdża ręką na jej krocze. Chwycił je przez cieniutki materiał koronki. Wydało mu się, że dotarł do skarbu…
– Ach… ach… – wzdychała Marta, zaskoczona tym, że sytuacja tak wzmaga jej namiętność.
Pożądanie młokosa wzrastało tym srożej. Zdawało mu się, że trzyma w ręku najcenniejszy klejnot. Masował kobietę powoli, rozkoszując się jej reakcjami. Każde jej westchnienie, każdy jęk potęgował jego żarliwość. Masował zrazu delikatnie, potem mocniej. Ściskał ją. Cały czas przez materiał majtek.
Wreszcie odważył się. Wsunął dłoń pod koronkę. Namacał wilgotną szczelinę i ocierał ją. Już szykował się do wepchnięcia tam palca, gdy otworzyły się drzwi, skrzypiąc niemiłosiernie.
Stał w nich Cudzes. Świecił latarką.
– Wypad, gnoje!
Stary sycił się widokiem Marty chowającej piersi w staniku i zapinającej bluzkę. Z zadowoleniem pomyślał, że już drugi raz udało mu się zobaczyć nagie, ogromne cycki tej fantastycznej nauczycielki.
– Mocno paniusię wymęczyli?
Widziała uradowaną twarz Cudzesa. Zawstydzona, w pośpiechu poprawiła spódnicę.
– Bo jak co, to ja też mógłbym cię pomęczyć…
Oburzona, wymknęła się, uśmiechającemu się lubieżnie mężczyźnie, który jeszcze na odchodne rzucił:
– Niech się paniusia nie obraża… ale jak wytarmosili pipkę, to może by ją trza teraz pomasować…
Z samego rana Marta z nosem na kwintę pomaszerowała do siedziby gospodarki lokalowej. Nie czuła się zbyt komfortowo. Jeszcze nigdy dotąd nie ubrała się tak wyzywająco. Minispódniczka, którą Jadzia jej skądś wytrzasnęła, była mocno za skąpa, kobieta miała wrażenie, że lada moment puści jakiś szew. Bluzeczka, stanowczo zbyt mocno wydekoltowana, ukazywała z łatwością koronkę stanika. Dziewczyna miała wrażenie, że wszyscy, których mija, doskonale wiedzą, gdzie i po co idzie. Starszy mężczyzna w kapeluszu wpatrywał się w nią, mrużąc oczy, jakby zdawał się mówić: „Ale z ciebie lafirynda! Od razu widać, że idziesz komuś nadstawić tyłka!”.
Gabinet dyrektora urządzony w typowo PRL–owskim charakterze: wysuszona paprotka, łuszcząca się boazeria z cieniutkich listewek, wysłużony i wyliniały dywan – jakby przenosił w czasie.
Na starych regałach w nieporządku walały się tekturowe segregatory w „marmurek”.
Za biurkiem siedział nadąsany, niski, acz korpulentny człowieczek z chytrymi oczkami i łysiną niezdarnie maskowaną tupecikiem. Jasnoszary garnitur, nie pierwszej świeżości, zdradzał swą leciwość. Współgrał z nim nijaki, szeroki, ale bardzo króciutki krawat, który kończył się przed brzuchem.
Naburmuszony urzędnik, ujrzawszy piękną kobietę, w mig zmienił minę. Uśmiechnął się szeroko i wskazał miejsce na kanapie. Zazwyczaj nie pozwalał interesantom siadać, żeby, jak mówił – „nie przyzwyczajali się”. Rzadko pozwalał komuś usiąść na krześle. Gdy jednak zobaczył uroczą, zadbaną kobietę w minispódniczce, w bluzce z dekoltem, decyzję podjął błyskawicznie. Łakomie obserwował jak sadowi pupę, jak krzyżuje długie nogi w błyszczących nylonach i szpilkach na wysokim obcasie, jak wreszcie poprawia skąpą spódnicę.
„Ech! Żebyś miała jakiś kłopotliwy problem! Oj, chętnie bym ci sikoreczko pomógł! Ale wykazałbym najpierw, jakich to wymaga ode mnie nie lada poświęceń! A wtedy i ty musiałaby coś poświęcić! Oj, musiałabyś! Ależ zgrabne masz te nóżęta! Ileż ja bym dał, żebyś musiała je przede mną rozłożyć!”
Marta postanowiła od początku wdrażać swój plan kuszenia dyrektora. Domyślała się, że jeśli tylko z jej ust padnie słowo „Jadwiga”, może z hukiem wylecieć za drzwi.
Dlatego najpierw przedstawiła się, poinformowała, że jest nauczycielką historii. Uśmiechała się do urzędnika, łopocząc rzęsami, jednak nieustannie zachowywała zmartwioną minę.
Wyginając usta w dziubek, niemal płaczliwym tonem komplementowała dyrektora, wychwalając go pod niebiosa.
– Wiem, że jest pan bardzo wpływowym decydentem… Że wiele pan znaczy w lokalnej polityce. I że każde rozdanie władzy… to pańskie rozdanie… – wypowiadała te słowa z autentycznym podziwem. Lekcja Cudzesa nie poszła na marne.
Ptak puszył się jak nigdy. Wprost kochał pochwały. A tu ponadto tak trafione w punkt i wypływające z ust tak wytwornej w stylu bycia i elokwentnej kobiety.
„Ale ma ta babka gadane! Gęba jej się nie zamyka… I to, bardzo dorzeczy gęba… A jakie soczyste te usteczka! Duże! Pełne! Jak pięknie pomalowane na krwistą czerwień. Ech! Laluniu! Rozmazałbym ci tę szminkę! Oj, rozmazał!”
Wymienienie nazwiska Jadwigi, rzeczywiście podziałało na Ptaka, jakby ktoś mu strzelił w mordę. Zaklął szpetnie pod nosem, lecz szybko się opamiętał. Ta ponętna nauczycielka była dla niego wyzwaniem wielokroć bardziej absorbującym niż cokolwiek innego. Znów myślał tylko o jednym – zrobić wszystko, żeby ją zdobyć!
– Niech pani spojrzy w te dokumenty. Ma pani czarno na białym, jak płaciła pani ciotka. Eksmisja należała się, jak psu buda!
Celowo położył papierzyska nie na biurku, a na małym stoliczku przy kanapie. Chciał, żeby kobieta pochyliła się nad nimi. Nie mógł się doczekać, kiedy zapuści żurawia w jej dekolt!
I nie pomylił się! Marta zaczęła drobiazgowo analizować poszczególne kolumny cyfr, dając doskonałą okazję do obserwacji rozochoconemu dyrektorowi. Wprost napawał się kształtami dorodnych półkul, które w wymuszonej pozycji, omal nie wysunęły się z biustonosza. A ten także był doskonale widoczny. Czerwony, z misternej koronki, niezwykle seksowny, wprost idealny na romantyczną randkę. Marta celowo założyła kuszącą bieliznę. Nie dlatego, że sądziła, iż dojdzie do okoliczności, w której dyrektor mógłby ją podziwiać. Wprost przeciwnie, wykluczała taką sytuację. Ale chciała czuć się kusząco, wszak takie miała dziś zadanie… na tyle pokusić dyrektora, żeby zmiękł. Czuła obawę, że urzędas może się do niej dobierać, lecz była przekonana, że takie zapędy udusi w zarodku.
Jednak fakt, że lubieżny mężczyzna gapi się jej w cycki, zaczął ją podniecać. Celowo kręciła się na kanapie, żeby staremu podsuwać pod nos, coraz to ciekawsze widoki. Kątem oka obserwowała Ptaka. Ten aż zaciskał wargi. Myślał tylko o jednym. „Maleńka! Ależ ja bym ucapił te twoje bimbały! Masz idealne! Takie okrutnie rozrośnięte, jak lubię! Ależ bym ci je wymiętolił! Zapamiętałabyś do końca życia!”
W tej pozycji dało się zaobserwować sporo białego, nieopalonego ciała, ładnie kontrastującego z intensywną czerwienią materiału stanika. Urzędnik aż wychodził z siebie. Nie miał jednak tyle odwagi, żeby zrobić to, o czym niepohamowanie myślał, czyli chwycić ją za biust, jedyne na co się zdobył to położenie ręki na plecy kobiety. Gdy wyczuł przez bluzkę zapięcie biustonosza, pomyślał o tym, jak bardzo chciałby go rozpiąć. „Rozpiąć? Ja bym ci ten cyckonosz rozerwał! Żeby tylko mieć przed sobą twoje melony w pełnej krasie! Ach! Przyssałbym się do nich! Ciekawe, jakie masz sutki? Jakie brodawki?”
– Widzisz paniusiu… nie jest dobrze… Przejdźmy się jeszcze do mojego zastępcy, pana Stasia Zwierza.
Celowo przegonił Martę przed sobą po stromych schodach na górę. Chciał sobie popatrzeć na jej „kuperek”, obejrzeć kształt, zachowanie w ruchu. Marta w mig odczytała intencje dyrektora i natychmiast się do nich dostosowała. Poczęła wywijać pupą nienaturalnie zamaszyście, jakby pamiętała słowa Cudzesa – „pomacha tyłkiem”. Dyrektora wielce kręcił taki widok. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie uszczypnąć dziewczynę w pośladek. „Ależ prowokujesz! Majtasz zadkiem jak nakręcona! Ależ bym ci, suniu, przylał w tę dupeczkę! Zasługujesz na porządnego klapsa! Soczystego!” Na stromych schodach dyrektor liczył na okazję zajrzenia Marcie pod spódniczkę. I nie przeliczył się. Miniówka była na tyle krótka, że dawała dogodną perspektywę, dostrzegł koronkowe zakończenia pończoch.
Ależ to na niego podziałało! Nie spodziewał się, że taki mały detal może sprawić tak wiele. Poczuł, że ma ciasno w spodniach.
Nauczycielka była przekonana, że nakręcony urzędas próbuje ją podejrzeć, a już na pewno ocenia jej siedzenie…
„Kurcze… może jednak za krótka jest ta kiecka… ciekawe co udało mu się dostrzec? No i co sobie o mnie pomyślał, gdy zobaczył, jak kręcę kuperkiem? Pewnie, że mam w zwyczaju tak frywolnie się przechadzać, ściągając wzrok mężczyzn…”
W biurze zastępcy ponownie analizowano jakieś papierzyska. Teraz jednak celowo zostały tak położone na biurku, żeby Marta musiała się wypiąć… Ptak uśmiechał się sprośnie, mrugając porozumiewawczo do zastępcy.
– Widzisz, jaką sztukę ci przyprowadziłem!? Czerstwa dupa, co nie??? – szepnął mu do ucha.
Marta nie dosłyszała dobrze, lecz domyśliwszy się sensu, speszyła się. Tym niemniej, nie przeszkodziło jej to wdzięczyć się do mężczyzn, pochylając nad biurkiem i sprężyście wypinając tyłek. Celowo przenosiła ciężar ciała to na jedną nogę, to na drugą. W ten sposób eksponowała raz prawy pośladek, raz lewy. Obaj urzędnicy mało zerkali w dokumenty. Ich wzrok szukał zupełnie innego obiektu. Obaj zgodnie uznali, że obiekt ów jest dostatecznie okazały i bardzo dobrze zbudowany…
„Czują jak wbijacie oczy w mój zadek! Pewnie myślicie o jednym, o tym, żeby mi zadrzeć spódnicę!? Ale dlaczego ja też wyobrażam sobie to samo?”
Marta grała swoją rolę. Trzymając usta w „dziubek” pozowała na biedną, bezradną kobietkę, zafrasowaną losem swojej matki chrzestnej. Starała się mizdrzyć do Ptaka i zastępcy.
– Panowie tak wiele mogą… na pewno znajdą jakieś rozwiązanie… – Łopotała długimi rzęsami.
„Oj na pewno gnojki wiele możecie… a już na pewno możecie sobie wyobrazić, jak we dwóch rozkładacie mnie na tym biurku… oj, poradzilibyście sobie ze mną w takiej przewadze…”
Marta sama zganiła się za swoje myśli, w których wyobraziła siebie rozłożoną na blacie i ulegającą dwom urzędasom na raz.
Mężczyźni, jakby przejrzeli jej myśli. Wpatrywali się, jak sroka w kość, na jej nogi, na pupę, na biust.
Pryncypał znów szepnął na ucho swemu zastępcy.
– Zobaczysz. Będzie dobrze. Co za szprycha! Nie ma mowy, żebym takiemu dziewuszysku przepuścił!
Marta trochę usłyszała, trochę się domyśliła.
„Czyżby namawiali się na mnie? Szprycha? Czyli uważają mnie za niezłą dżagę… to miło… ale – nie przepuścić? – ciekawe co też takiego knują???”
Dyrektor z powrotem zabrał nauczycielkę do swojego gabinetu. Miał na nią tak wielką chrapkę, że układał sobie w głowie słowa – jak jej zasugerować, że jeśli ona mu ulegnie, on załatwi mieszkanie ciotce.
– Pani Martusiu… – obejmował ją familiarnie – może i coś dałoby się zrobić…
– Ojej! Panie dyrektorze! Wiedziałam, że jest pan zacnym i wpływowym mężczyzną! – egzaltowała się kobieta.
Ptaka podniecała ekscytacja nauczycielki. Gładził ją dłonią po plecach. „Jak tu by to powiedzieć?”
– Tylko wie pani, że to nie jest takie proste… – Dłoń na plecach wykonywała silne ruchy, niczym przy masażu.
– Ależ doskonale zdaję sobie sprawę, że trudno… Ale, myślę, że tak operatywny i energiczny menadżer jak pan, poradzi sobie z tym wyzwaniem… – nieustannie łopotała rzęsami, patrząc mu prosto w oczy.
– Hmmm… pani Marto… to będzie wymagało ode mnie jednak pewnego poświęcenia… – Dłoń Ptaka masowała już nie tylko plecy, ale delikatnie zapuszczała się też na pupę – nie wiem, czy mnie pani rozumie…
Dziewczynę zelektryzowało, gdy poczuła na tyłku rękę dyrektora. Nie wiedziała, co robić. Nie odpychała ręki, ale postanowiła zmienić pozycję, aby uniemożliwić zaloty urzędasa.
– Może usiądźmy? – zaproponowała i szybko usadowiła się na kanapie.
Ptak już był przy niej. Usiadł i natychmiast znów ją objął. Drugą rękę położył na kolanie nauczycielki. „Pokazać kolanka… a może coś więcej” – jak drzazga tkwiły jej w głowie słowa Cudzesa. Dyrektor delikatnie gładził kolana i uśmiechał się, patrząc w oczy. Jakby chciał bez słów zasugerować – „ja dam mieszkanie, a ty daj dupy!”
– Pani Marto… jest pani piękną kobietą… do tego, prawdziwą damą! Ależ pani mi się podoba! – mówił czule mrużąc oczka – bardzo mi się pani podoba! – Jego dłoń masowała kolana, wdzierając się na uda dziewczyny.
– Dziękuję za komplement, jest pan bardzo miły. – Uśmiechała się speszona.
– Ma pani nóżki zgrabne, jak z obrazka! I jakie dłuuugie. – Jakby dowodząc tego, ręka urzędnika przejechała po całej długości uda, od kolan, aż do spódniczki, podsuwając ją nieco do góry. Tym samym odsłoniły się brzegi koronkowych zakończeń pończoch.
Miała na sobie porządne, drogie nylony włoskiej produkcji. Zawsze czuła się w nich wyjątkowo, kobieco. I zawsze podniecało ją wtedy to, że mężczyźni patrzą na jej nogi, oczywiście nie wiedząc, że są w pończochach. Wszak ten sekret skrywa spódnica.
„O kurcze… czy nie zobaczył za dużo? Czy jednak nie za krótką spódnicę założyłam i czy to dobrze, że mam pończochy…?”
– Oooo! Mówiłem, że dama! Strojnie się paniusia nosi! – Koronki znowu podziałały na pożądliwość dyrektora, znów poczuł ciasnotę w spodniach. „Wystroiłaś się jak na randkę, która wiadomo jak się kończy. Nie ma mowy nawet! Musisz mi dać! I to jeszcze dzisiaj.”
Skrępowana Marta natychmiast obciągnęła spódnicę, żeby zasłonić koronki. Wiedziała, że dopięła swego, że dyrektor jest na nią napalony jak diabli. Aż, kto wie, czy nie za bardzo, oj, żeby nie rozwinęło się to w niebezpieczną stronę.
– Dziękuję za tak liczne komplementy, panie dyrektorze… jest pan prawdziwym dżentelmenem.
„Oj suczko! Już ja ci pokażę, jakim jestem dżentelmenem! Srodze się zawiedziesz! Srodze. I to wkrótce.”
– Więc jakie są perspektywy co do mieszkania? – szczebiotała Marta, patrząc prosto w oczy dyrektorowi.
– No, może byłoby takie jedno, nawet przytulne mieszkanko… – przeciągle mówił Ptak, jednocześnie suwając bez przerwy dłoń po udach dziewczyny, znowu wjeżdżając wysoko, zagłębiając palce pod spódniczkę.
Kobieta zdębiała. Nie była przygotowana i nie wiedziała jak zareagować. Tymczasem ręka dyrektora bawiła się koronką manszety, jakby chciała ją gruntownie zbadać.
„O matko! Wsadził mi łapę pod kieckę! Co robić?!”
Na razie nic nie robiła, nie chcąc psuć sobie drążonej kwestii lokalu.
– Od kiedy byłaby szansa na to mieszkanko, panie dyrektorze?
– Hmmm, to nie tak łatwo, bo ono jest już komuś przyobiecane. Ale…
Dyrektor położył rękę na plecach nauczycielki. Masował je, zsuwając coraz niżej. Gdy palcem wjechał od góry pod spódnicę na wysokości suwaka, ten będąc mocno naprężonym z powodu obcisłości materiału, delikatnie się rozsunął. Ptak, który teraz zapuścił tam żurawia, zobaczył fragment stringów Marty. Dostrzegł, że są seksowne jak cholera – specjalnie założyła bardzo skąpe, z cieniutkiej koronki. Czuł, że ma w spodniach coraz ciaśniej.
– Panie dyrektorze… ale ja tak bardzo proszę… wiem dobrze, jak wiele pan może… – szczebiotała Marta, łopocząc rzęsami, uśmiechając się przymilnie.
– Ha, więc mogę to zrobić, ale wyłącznie ze względu na panią! – Dyrektor uznał, że zrobiła się wystarczająco spolegliwa, dlatego, patrząc jej w oczy, zabrał rękę spod spódnicy, położył ją na brzuchu i począł sunąć palcami w kierunku biustu.
Marta zupełnie nie wiedziała, co robić. Czy odepchnąć jego rękę? Jakaś siła kazała jej być bierną… Nie powstrzymała natarcia i wkrótce dyrektorska dłoń wylądowała tuż pod jej piersiami. Przez bluzeczkę dotykała dołu stanika. Gdy i wtedy nauczycielka zachowywała się pasywnie, ręka nabrała śmiałości i wylądowała na biuście.
– Panie dyrektorze… ależ co też pan… – skrępowana protestowała, lecz dość cicho.
– Ano paniusiu… mówiłem, że taki gest wymaga ode mnie poświęceń. I że pani mi się cholernie podoba.
„Ależ ona ma cyce! Wielkie. Jędrne. Jak arbuzy!”
Dłoń urzędnika masowała piersi dziewczyny przez materiał bluzki i stanika. Marta pozwalała na to, świadoma, że przyzwolenie to obietnica czegoś więcej. Niby nie chciała dopuścić do czegoś więcej, ale z drugiej strony, najważniejsze było załatwienie mieszkania ciotce. Oceniła, że jeśli nie da obietnicy, że mu ulegnie, z lokalu nici. Postanowiła go przechytrzyć. Rozpalić faceta, potem twardo dopiąć sprawę mieszkania, a na koniec wystawić drania do wiatru.
Czuła też spore podniecenie spowodowane wędrówką dłoni Ptaka po jej piersiach.
– Panie dyrektorze… jest pan taki męski… aż mnie ciarki przechodzą, aż mi serduszko bije szybciej, gdy czuję te mocarne ręce… one są w stanie załatwić wszystko. Wszystko w pana rękach…
Dyrektorowi aż krew uderzyła do głowy, gdy to słyszał. Tym silniej pieścił piersi Marty.
„Może jeszcze nie wszystko w moich rękach… ale przynajmniej te obłędne cyce! Oj sikorko, zaraz nie tylko one wpadną w moje łapy!”
Próbował ją pocałować w usta, ale wywinęła się. Zatem dopadł jej szyi. Skubał ją wargami, całował. I powoli zsuwał się w kierunku dekoltu.
– Panie dyrektorze… jest pan taki odważny… taki ekspansywny… – szczebiotała dzierlatka.
„Zaraz się sikoreczko przekonasz, jaki jestem zaborczy. Najpierw twoje bimbały się o tym przekonają.”
– Co za cudowne piersi! Ależ została pani hojnie wyposażona przez naturę! Uczniowie, w ogóle chłopaki, pewnie nie odrywają od pani oczu!
Usta Ptaka zanurzyły się w dekolt i zaczęły w nim buszować. Wręcz się pławić.
– Panie dyrektorze… czy nie jest pan nadto zuchwały??? – Marta delikatnie próbowała powstrzymywać zapędy urzędnika. Ten całował piersi, ale nie miał jeszcze śmiałości, żeby obnażyć sutki. Smakował mu taki symboliczny opór. Mógł się poczuć zdobywcą.
„Niby protestujesz dzierlatko, ale cóś nie za mocno… tak to ja lubię! Zaraz się przekonasz co to jest zuchwałość!”
– Proszę się nie posuwać zbyt daleko… – Hamowała jego zapędy. – Ufam, że nie należy pan do mężczyzn, którzy chcą zwieść kobietę, wykorzystać ją, a nie pomóc…
„Chyba takie wykazywanie kobiecej bezradności, potrzeby pomocy, działa na niego jak cholera…”
– Nie ma takiej opcji! – deklarował Ptak – to mieszkanie jest zagwarantowane!
Po tej deklaracji poczuł, że może sobie pozwolić na więcej. Wsunął dłoń w stanik i chwycił mocno za nagie piersi.
– O Boże! – krzyknęła.
„Boże… jeśli on posunął się do tego…to do czego jeszcze się posunie???”
Tymczasem dyrektor szedł jak po swoje. Coraz mocniej chwytał piersi nauczycielki.
– Nie… nie… proszę, niech pan przestanie.
Marta udawała słaby opór. Próbowała się uwolnić, ale Ptak jedną ręką trzymał ją wpół, żeby mu się nie wywinęła, a drugą buszował w staniku.
– Cudne masz te cycunie… pani nauczycielko… – sapał jej nad uchem, jednocześnie wodząc ręką po piersiach, badając ich kształty.
– Panie dyrektorze… tak nie można…
„Nie wypada go spoliczkować… wtedy mieszkanie zapewne by przepadło… opierać mu się, ale słabo… Boże! Jakie to jest podniecające!”
Ptak korzystał z wahania nauczycielki. Coraz śmielej chwytał jej piersi.
– Dorodne… wspaniałe… – cedził, coraz głębiej zapuszczając dłoń pod stanik.
„Dorodne, to kurwa za mało powiedziane! Cycory jak marzenie! Do wygniecenia, jak wyrabiane ciasto!”
– Panie dyrektorze… niech pan przestanie… proszę… – błagalnym tonem cicho prosiła dziewczyna. W duchu delektując się sytuacją.
„To niemożliwe… podniecam się tym, że ten lowelas maca mi cycki, jak folwarcznej dziewce…”
– Miałbym przestać? – w tonie głosu urzędnika coraz silniej pobrzmiewało podniecenie – To chyba tylko po to, żeby je sobie lepiej obejrzeć!
W tym momencie dyrektor szybko wyciągnął najpierw jedną, potem drugą pierś Marty z biustonosza. Przy okazji urywając jeden z guzików bluzki.
Kobieta była zszokowana tym co się stało. Jej nagi biust wylewał się ze stanika, sycąc wzrok urzędasa. Ptak wpatrywał się oniemiały. Wielkość piersi i ich kształt zrobiły nie lada wrażenie.
Przerażona kobieta zaczęła piszczeć, krzyczeć.
– Nie! Nie! Tak nie można!
Tuż po jej krzyku otworzyły się drzwi i do gabinetu wparował… Cudzes!
– Ppppanie dyyyrektorze… – Stanął znieruchomiały, gapiąc się na damulkę z obnażonymi cyckami.
Widział je już trzeci raz, w niewielkim odstępie czasu.
– Jak leziesz?! Bez pukania?! – Ptak rozsierdził się, że przerwano mu w momencie, gdy już witał się z gąską… – Paszoł won!
Marta w pośpiechu poprawiała się, co bacznie obserwował Cudzes. Niby już wychodził, ale jeszcze w drzwiach świdrował wzrokiem zawstydzoną kobietę, wkładającą piersi do stanika.
Nauczycielkę zaskoczyło tak grubiańskie zachowanie dyrektora. Już wcześniej coś jej mówiło, że pod tym wygniecionym i nieświeżym garniturem kryje się ordynus i impertynent. Gdy Henio wyszedł, postanowiła postawić sprawę jasno.
– Panie dyrektorze, niestety muszę już iść.
Ptak poczuł, że zwierzyna wymyka mu się z potrzasku. Ale przecież on, pan dyrektor, który z niejednego pieca chleb jadł, przechytrzy jakąś tam damulkę.
– Dobrze. – Skierował surowy, niemal dziki wzrok prosto w jej oczy. – Powiedziałem, że to mieszkanie pani dam. Możemy już teraz zwizytować to mieszkanie.
„A więc chyba draniu zależy ci na tym, żeby mnie mieć…”
– Hmm… skoro tak pan stawia sprawę…
„No laluniu, mogłabyś mi przynajmniej obiecać, że mi dasz…”
– A czy na pani podziękowanie na pewno mogę liczyć?
„A więc tak stawiasz sprawę?! Jak możesz draniu tak traktować kobietę?! Ale… on rzeczywiście obiecał to mieszkanie… Jedyna taka szansa… Przecież nie mogę dopuścić, żeby ciotka zimą zamarzła…”
– Dobrze… może pan liczyć… – Sama nie wierzyła, że to powiedziała.
„Jak to zabrzmiało? Chyba jednoznacznie… przecież wiadomo, jak on chce, żebym się odwdzięczyła… dając mu dupy…”
Niedługo potem wchodzili oboje po schodach starej kamienicy. Puścił ja przodem. Gdy mijali mieszkańców, ci patrzyli pytająco, ale jakby domyślali się, że dyrektor Ptak przyprowadził sobie cichodajkę na godziny… Krótka kiecka i wydekoltowana bluzka Marty tylko umacniały ich w tym przekonaniu.
– Proszę. I jak się podoba?
Kobieta była zaskoczona. Mieszkanko okazało się całkiem schludne. Utrzymane w stylu babcinym, ale zadbane i nie wymagające najmniejszego remontu. Wręcz wydawało się, że aktualny mieszkaniec na chwilę z niego wyszedł i zaraz powróci. Na ścianie wisiał portret starszej damy, ubranej na ciemno, z niezwykle surowym wyrazem twarzy.
– Kto to jest?
– A to… Barbara. Nawet moja daleka kuzynka. Zmarło się bidulce… No to co? Ja dotrzymałem obietnicy…
Ptak kierował się w stronę dziewczyny. Jego usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmiechu, nie pozostawiając złudzeń na co liczy stary urzędnik.
– Panie dyrektorze… a może my umówimy się później… – zaczęła panikować, kurczowo trzymając torebkę i zerkając w stronę drzwi.
– O nie paniusiu! Nawet mowy nie ma, żebyś miała wydostać się z moich łapsk! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką mam na ciebie chrapkę! Narobiłaś mi dzisiaj tą swoją dupeczką, tymi cyckami, niezłego smaka!
Takie słowa, wydyszane tonem zdradzającym tęgie podniecenie, działały na Martę. Z jednej strony była przerażona, z drugiej – chciała trafić w jego „łapska”.
„Jeśli mu się nie wyrwę, posiądzie mnie tu bez dwóch zdań…”
– Ach… panie dyrektorze… no, obiecałam, że się panu odwdzięczę… ale przecież nie tak…
Kobieta cofała się, a Ptak, jak w nagonce, nakierowywał ją w stronę łóżka.
– A jak?! – „Myślałaś głupia psito, że obejdzie się bez rozkładania nóżek?!” – Może bombonierka byłaby dowodem wdzięczności???
„No tak… stary drań ma mnie w garści… Prowokowałam go, dawałam się obmacywać. Więc moja obietnica, że się odwdzięczę, była jasna. Pójdę z nim do łóżka… A może spróbować to odwlec?”
– Panie dyrektorze… ma pan rację… może za dużych narobiłam nadziei, to moja wina, przyszłam tak wypindrzona, w takiej mini, nie potrafiłam przerwać pańskich zalotów… Ale może umówimy się później?
Dyrektor nie kwapił się z dialogiem. Pętla nagonki nieubłaganie się zaciskała. Nauczycielka znalazła się daleko od drzwi, zaś niepokojąco blisko łóżka.
„No suczko! Już mam cię w garści, zaraz pode mną inaczej będziesz śpiewała!”
Oczy Ptaka iskrzyły.
– Później?! A później też się umówimy! A teraz chodź do mnie panienko!
Szeroko rozcapirzył ramiona. Marta próbowała się wyśliznąć, ale nabuzowany lowelas pochwycił ją mocno.
– Nie… nie… niech mnie pan puści – prosiła roztrzęsiona nauczycielka.
Odpowiedzią był stalowy uścisk, dowodzący, że nie powinna robić sobie jakichkolwiek złudzeń.
– Trochę się poprzytulamy, moja ty turkaweczko. Czujesz, jaką krzepę ma stary Ptaszysko?!
Niemal rzucił się na dziewczynę. Upadli na wiekowe, mocno skrzypiące łóżko. W Marcie wezbrało przerażenie, ale z drugiej strony, również niezwykle podniecenie niecodzienną sytuacją. Podniecała ją własna bezradność a także to, że się opiera, ale jej opór może być czysto symboliczny. Podniecała ją bezwzględność urzędasa, to jak bezpardonowo się do niej dobiera, jak zaborczo chwyta ją za piersi. Powoli godziła się ze swoim losem. Z tym, że zaraz mu ulegnie.
„Weźmie mnie… weźmie…” – powtarzała w myślach – „Jest tak napalony, że przeleci mnie ostro…”
Jan mógł teraz do woli rozkoszować się jej ciałem.
Zachłannie wymacał tyłek, wepchnąwszy dłoń pod spódnicę. Skąpe stringi nie utrudniły mu starannego wymiętoszenia pośladków.
– Niczego sobie ta dupeczka! Pewnie prężysz ją zgrabnie pani nauczycielko pod tablicą?! Uczniowie mogą sobie tylko pomarzyć, żeby ją klepnąć. O, tak, jak ja!
Siarczyste klaśnięcie rozległo się po pokoju.
– Auua! Ach… Co też pan robi! – żachnęła się Marta, lecz w tonie jej głosu próżno by szukać wymawiania. Kobieta znalazła się w siódmym niebie.
„Boże! To niedorzeczne… Absurdalna sytuacja… Dlaczego to mnie tak rajcuje?! To, że jestem taka bezradna… że pod cielskiem tego wszetecznika czuję się bezwolna, nie mogąc nawet próbować bronić się przed macaniem… przed klapsami. Dlaczego ten klaps tak mnie podnieca?”
Tymczasem Jan dopiero się rozkręcał. Jego palce suwały się po pośladkach, by zagłębić się w rowku, między nimi.
– Już wy, baby, wiecie dobrze, po co nosicie stringi! Wiesz paniusiu, czym się różnią stringi od krajzegi? Niczym! Wsadzasz rękę. I tu, i tu, paszła w pizdu!!! Ha ha ha!
Marta odruchowo ścisnęła uda, jakby chcąc uchronić się przed zapowiedzianym scenariuszem.
Stary miał jednak inne plany. Zabrał rękę spod spódniczki i skierował na biust.
Szarpnął i rozerwał bluzkę.
– Ach… proszę delikatniej… – szeptała zawstydzona dziewczyna.
Dyrektor nie zważał na te protesty. Z lubością wpakował dłoń w stanik i powrócił do czynności, tak nagle przerwanej w biurze przez Cudzesa. Delektował się badaniem i oglądaniem piersi Marty.
– Ależ z ciebie cycatka! Te balony same się proszą o wymiętolenie!
Celowo chciał zawstydzać nauczycielkę.
– Ach… ach… – Wzdychała kobieta, drżącym ciałem demonstrując jak wrażliwa jest na dotyk jej biustu.
„Boże! Jak to na mnie działa! Cała drżę. Czuję się, jak na randce z tym studentem, kiedy pierwszy raz pozwoliłam chłopakowi chwycić mnie za piersi.”
Kobiece westchnienia pobudzały urzędnika. Palcami badał brodawki i sutki.
„No nie… ona ma cyce wręcz idealne! O niebo śliczniejsze niż ta modelka na kalendarzu nad moim biurkiem. Gdyby była moją sekretarką, czekałoby ją codzienne poranne macanko!”
Pobudzanie sutków spowodowało, że Marta zaczęła pojękiwać.
– Aaaa… aaaa…
„Matko! Dlaczego nie mogę się przed tym powstrzymać?! Teraz wymaca mi cycki, jak jaki dzikus!”
Nauczycielka nie pomyliła się ni na jotę. Stary dyrektor silniej ucapił jej biust, ściskał zupełnie niedelikatnie, chwytając go raz z boku, raz od dołu. Wręcz miętosił brutalnie, jakby gniótł ciasto. Najpierw jedną pierś, potem drugą. Napawał się tym, że są tak duże, że nie może ich łatwo ogarnąć.
– Zrobiłabyś karierę jako modelka. W kategorii „big tits! Ha, ha, ha!
„Drań chyba obrał sobie za punkt honoru – dworowanie sobie ze mnie. Pastwienie się. Zarówno słowne jak i fizyczne. Jak można tak ściskać piersi kobiecie?! Z drugiej strony… czyż to nieprzyjemne być w taki sposób celebrowaną, z powodu moich cycków…?”
Wreszcie dyrektor ustami dopadł sutków. Najpierw polizał czubkiem języka, jakby chciał je posmakować. Podrażniona kobieta jęknęła. Potem całą szerokością jęzora przejechał po sutkach i brodawkach, jakby chciał je zlizać zupełnie.
Rozdygotana nauczycielka jęczała.
– Aaaa… aaaaa… – „Chcesz mnie zjeść, stary lubieżniku?! Cóż… jedz mnie… czuję, jak odlatuję pod sufit.”
Ptak, jakby słyszał myśli Marty. Lizał i ssał zachłannie jej piersi, jak spragniony na pustyni ciągnie wodę z bukłaka. Westchnienia i jęki kobiety podniecały go i dopingowały.
Potem znów wepchnął rękę pod spódnicę. Krótko pobawił się udami, znowu wyczuwając koronkę pończoch i chwytając za nagie ciało. Dłoń nieuchronnie sunęła w stronę jej kobiecości. Wreszcie dotarła do majtek. Ptak ucapił przez materiał krocze nauczycielki.
– Nie… proszę… – Marta próbowała odepchnąć rękę napastnika, lecz chyba wyłącznie po to, żeby ten, dzierżąc je mocno, mógł zademonstrować swą zaborczość. Zdawał się mówić – „to moja własność, biorę ten teren w posiadanie”.
Wreszcie, zdecydowanym ruchem, odsunął materiał i wsadził dłoń w majtki.
– Cały czas zastanawiałem się, jaką masz kuciapkę?! – Zaczął palcami badać łono Marty. – A masz dokładnie taką jak lubię! Ogoloną! Bez włosków, jak u uczennicy, a nie nauczycielki!
Kobieta czuła skrajną konsternację. „Obcy zupełnie facet zaznajamia się właśnie z moją cipką… co za wstyd.”
Ptak najpierw masował szparkę Marty, z góry na dół, suwając palcami po wargach sromowych. Potem nakierował środkowy palec na wejście do pochwy, zrazu, jakby drocząc się z dziewczyną, kręcił nim kółeczka. Wreszcie, sapiąc przy tym z podniecenia, wsunął go wgłąb, najgłębiej, jak potrafił.
– Ooooch! – Dziewczynie wyrwało się dość głośne stęknięcie. „Stary bada mi piczkę? Czy zamierza mi zrobić palcówkę…?”
– Pani nauczycielko! Nie tylko masz gładką pipkę jak nastolatka, ale i ciasną! – Stary delektował się zawstydzaniem kobiety. Chciał, żeby czuła się skrępowana.
„A widzisz, stary capie… a co, może myślałeś, że jestem, jak przechodzona cichodajka? Nawet byś nie zgadł, z jak małą ilością facetów poszłam do łóżka…”
– No takie dzierlatki lubię najbardziej! Niewyeksploatowane! I ich psioszki, niezdezelowane… W sam raz do używania!
Martę zaskakiwało to, że te trywialne odzywki podniecają ją. Wręcz oczekiwała jeszcze wulgarniejszych uwag dyrektora. Przez moment zawahała się, czy nie powinna zgrywać cnotki, ale uznała, że nie nabierze na plewy starego wróbla. „Ale, czy to nie byłoby urocze błagać go, żeby nie odbierał mi mojego wianka…?”
Tymczasem „stary wróbel” dłużej nie zamierzał czekać. Zdecydowanym ruchem zadarł wysoko spódnicę i szybko zdarł z nauczycielki majtki. Nerwowym ruchem odrzucił koronkowe stringi za siebie, na podłogę.
„A więc teraz się to stanie, zaliczy mnie” – myślała dziewczyna, patrząc z przerażeniem, jak Ptak rozpina rozporek i wyciąga swojego „ptaka”. Jego męskość była niespotykanie dużych rozmiarów. Aż przebiegły ją dreszcze.
Nie ceregielił się. Jedną ręką trzymał Martę, żeby mu się przypadkiem nie wyrywała, drugą nieubłaganie nakierowywał swój taran na cel.
„Wreszcie! Kurwa wreszcie! Nic mnie nie odwiedzie teraz laluniu, od tego, żeby cię wychrobotać!”
Marta próbowała się wyswobodzić.
– Nie… nie! Dlaczego mi pan to robi…? – protestowała żałośliwie.
To tylko nakręcało starego. Nieporuszony, przymierzył swą męskość do cipki. Nauczycielka czując ciepłą główkę, szarpnęła się jeszcze. Ale nadaremno. Nieubłagany człon natychmiast zaczął w nią wchodzić.
– Jesteś cudnie ciasna! – entuzjastycznie przyjmował dyrektor warunki, w jakich operował jego oręż.
– Aaaa… aaa… – Marta odpowiadała jękami, jakby głosząc światu wieść o tym, że została pokonana.
W tym momencie stało się jasne, że jakiekolwiek opieranie się jest pozbawione najmniejszego sensu. Wiedziała, że teraz będzie uległa i bardzo tej uległości chciała. Tak, jak wcześniej podniecał ją jej, symboliczny, to symboliczny, ale jednak opór, tak teraz podniecała ją jak cholera, jej uległość. „Będę uległa… panie dyrektorze… będę bardzo uległa… już jestem twoja” – w duchu napawała się tym nauczycielka.
Wkrótce mogła swą spolegliwość udokumentować. Usłyszała:
– Szerzej nogi! – władczym tonem polecił Ptak, gdy wbił się do połowy pochwy.
Dziewczyna skapitulowała. Rozłożyła nogi najszerzej jak potrafiła, byle tylko jej dotychczasowy prześladowca, miał jak najwygodniej.
Oddanie kobiety wzmocniło witalność dyrektora. Wycofał się i kolejne pchnięcie było bardziej energiczne. Dotarło do dna cipki. Nauczycielka jęknęła głośniej, czując się ostatecznie zdobyta. „Teraz będę w pełni uległa!” Postanowiła tak, raz, że liczyła, że im lepiej będzie miał dyrektor, tym pewniejsza jest gwarancja mieszkania dla ciotki. Dwa, że jej uległość wobec tego nieokrzesanego prymitywa, o dziwo, podniecała ją niepomiernie.
Toteż pokornie przyjmowała brutalne pchnięcia dyrektora. Raz za razem. Jęcząc coraz głośniej.
Obok łóżka stało wielkie, oprawne w szlachetne drzewo, przedwojenne lustro. Gdy Marta odchyliła głowę w jego kierunku, zdumiała się wielce, że tak dogodnie jest usytuowane”.
„O matko! Ależ to wygląda z boku! Ja, z zadartą spódnicą, z szeroko rozłożonymi nogami w tych seksownych pończochach i szpilkach, jestem ujeżdżana jak klacz przez okrutnego jeźdźca! Ależ tu ekspresyjnie widać jego gwałtowne ruchy! Łomocze mnie, jak oszalały! Boże! Gdyby to ktoś zobaczył!”
Ptak rzeczywiście bezpardonowo traktował dziewczynę. Celowo chciał być bezwzględny, pamiętając o znienawidzonej Jadwidze. Teraz, mając pod sobą jej pupilkę, postanowił na niej wyładować swe rozsierdzenie. Wręcz wyżyć się. Pastwić. Posuwał nobliwą nauczycielkę jak prymitywny grubianin, bezpardonowymi sztosami, kompletnie nie zastanawiając się, czy aby nie poczyna sobie zbyt mocno. Wręcz starając się, żeby doświadczyła go jak najdotkliwiej.
„Paniusia! Jadziuniowa siostrzenica. Niech poczuje ptaka! Niech popamięta go do końca życia! Nie wyjdziesz stąd damulko tym swoim dystyngowanym krokiem! Oj, może i parę dni nie będziesz mogła chodzić!”
Łóżko skrzypiało niemiłosiernie. Nieustannie. Model przedwojenny, wykonany z żelaza, najwyraźniej z poluzowanymi mocowaniami i mocno wysłużonymi sprężynami. Dlatego skrzypiało w nim wszystko. Nawet małe ruchy wywoływały hałas, a co dopiero zamaszyste dźgnięcia dyrektora. Przy każdym energicznym ruchu oparcie łóżka z łoskotem uderzało w ścianę.
Marta była przekonana, że sąsiedzi wszystko słyszą, wyobrażała ich sobie z kubkami przyłożonymi do ściany… Choć przy takiej intensywności hałasu użycie naczyń zdawało się zbędne.
Chyba te same myśli zakołatały się w głowie urzędnika. Podnieciła go wizja sąsiadów rejestrujących oczywiste dźwięki i domyślających się niespożytych sił dyrektora.
– Jęcz paniusiu! Jęcz głośniej… lubię jak kobita mocno stęka, jak ją dupczę!
Martę polecenie Ptaka zawstydziło, ale też ekscytowało. Podobnie jak wulgarność języka.
„Chcesz urzędasie słyszeć jak kobieta stęka… dobrze… Może to przechyli sprawę mieszkania? Poczuj się jak władca, pod którego srogim władaniem biedna kobietka słodko i żałośnie jęczy… Zaraz będziesz miał mój koncert!”
Wkrótce jęki nauczycielki dorównywały skrzypieniu łóżka.
– Aaaaa… aaaa… aaaaa!
Jan Ptak był wniebowzięty.
– O taaak! Tak! Niech sąsiedzi słyszą! Niech wiedzą, jak ja, pan dyrektor, daję do pieca!
Dziewczyna poczuła się tymi słowami upokorzona… wszak ci sąsiedzi widzieli ją, zatem doskonale orientują się, komu „daje do pieca” dyrektor. Z drugiej strony, zupełnie nie wiedzieć czemu, niesłychanie ją to kręciło. Aż jeszcze bardziej wytężyła głos. Zrozumiała na czym zależy urzędnikowi. Dlatego postanowiła wyrazić podziw dla Ptaka, jakby po to, żeby to także usłyszeli sąsiedzi.
„A niech ci zazdroszczą! Ogierze! Niech aż się skręcają! Wiedzą, że dyrektor przyprowadził sobie niezłą dżagę. I już ją obraca w łóżku. Bardzo ostro obraca!”
– Och… panie dyrektorze… aaaa… aaa… ależ jest pan męski, i taki… wielki!
Ptaka wypełniła nieprzebrana duma.
„Poczuj suko, jak mój potwór rozsadza ci psitę!”
– Co laluniu!? Jeszcze nikt ci nie zapakował takiego dużego!?
„A poczuj się dyrektorku królem…”
– Nie… nigdy. Nigdy nie miałam w sobie takiego olbrzyma…
Jasia aż rozsadzała duma.
„O tak pani belferko! Chwal mnie! Chwal moją maczugę!”
– Czujesz jaki jest długi!?
„Ależ nasz dyrektorek jest łasy na komplementy! W takim razie, bardzo proszę! Wzbij się pod obłoki po moich deklamacjach uwielbienia!”
– Czuję go… bardzo czuję… bardzo… aaa… aaaa… długi! Czuję się jak nabita na pal! Mam wrażenie, że zostanę przebita na przestrzał!
Jasio niemal fruwał pod chmurami.
„O to, to! Czuj to suko! Czuj, że wbiję ci się w macicę! Że przerżnę cię na wylot!”
– A czujesz pani profesorko, jaki jest gruby!?
„Jeszcze ci mało pochwał dyrektorku?! Nie ma sprawy…”
– Czuję… Aż niemożliwe, że się zmieścił… jestem taka ciasna…
„Chyba byłaś! Wrócisz suczko do domu z dobrze rozepchaną pizdeczką!”
Przystąpił do jeszcze energiczniejszego działania.
– To zobaczysz teraz damulko, jak to bydle cię teraz poturbuje!
„Nie tylko suko nie będziesz mogła chodzić, ale i siedzieć! Ale będziesz miała obolałą psitę po takim potworze!”
– Ach! I do tego jest pan taki… aaa…. aaa… energiczny… ależ pan daje mi wycisk…
„O tak! Niech słyszą sąsiedzi moje słowa wymieszane z jękami!”
I nie przesadzała. Trudno byłoby oczekiwać tyle witalności od mężczyzny w jego wieku, tymczasem ten miał niespożyte wręcz siły.
– Co, dziwi cię, że stary ale jary?! Oj dam ci do wiwatu, maleńka! Oj dam!
„Długo popamiętasz pana dyrektora suko!”
Marta wciąż czuła na sobie niemały ciężar otyłego urzędnika, do tego jego ruchy w swoim ciele.
„O Boże… mam wrażenie, że on przerżnie mnie na wylot…”
– Aaa…. panie dyrektorze… nie…. aaa… aaa… nie tak mocno…
Takie prośby wbijały Ptaka w większą dumę.
– Widzisz paniusiu… to dlatego że „ptak” jest całkiem spory… a dziupla przyciasna! Ha ha!
Metafory, słowa kobiety, jej jęki, wzmagały jurność dyrektora. Przyspieszył.
Marta pamiętała, że urzędnik nie założył prezerwatywy. Przerażała ją myśl, że może w niej wytrysnąć.
– Panie dyrektorze… proszę… tylko niech pan uważa… żeby nie skończyć w środku…
Upokarzało ją, że musi o to prosić, ale z drugiej strony, odczuwała z tego powodu dziwny rodzaj podniecenia.
Jeszcze bardziej podniecało to Jana. „O tak! Spuścić się tej damulce do pizdy! To byłoby to! Taka wytworna paniusia… a teraz leży pod nim, rozkłada nogi! I jeszcze do tego mogłaby przyjąć w cipie jego spermę! O tak!”
– Nie martw się, gąsko! Nie wiedziałaś, że Ptak może tak całą noc bez wytrysku?!
W tym momencie, Marta przypomniała sobie słowa Cudzesa o tym, że dyrektor ogląda się za spódniczkami: „niejednej zmajstrował brzucha!” i aż ją zmroziło.
Wyobraziła sobie, ile to kobiet mogło przewinąć się przez łóżko dyrektora. Ile z nich potem odkupiło to… stanem błogosławionym. Już widziała siebie, jak z naprężonym „bębnem” przedziera się przez slumsy.
Rzeczywiście, urzędas był niezmordowany. Kobiecie wydawało się, że już nie ma siły jęczeć… że to trwa już całą wieczność…
Patrzyła na mosiężny, bogaty żyrandol na suficie, który kiwał się miarowo, jakby w rytm sztosów Ptaka. Miała złudzenie, że z wyrzutem patrzy na nią starsza kobieta z wielkiego portretu. Marta wręcz słyszała jej szept: – Rozkładasz nogi jak wszetecznica!
„Jak pani tak może o mnie mówić, o mnie, porządnej pani pedagog.”
W odpowiedzi, jakby słyszała śmiech. Oraz słowa: „Porządnej? Chyba porządnie rozkładającej nogi?! Lafirynda! Kokota!”
Marta miała również wrażenie, że podobne głosy słyszy zza ściany: – Patrzcie jaka dziwka! Ewidentnie przyszła mu tu dać dupy! Ciekawe za co mu daje? Za długi? Za obietnice mieszkania?!
Być może to samo usłyszał dyrektor, bo jakby wszedł w podobny tok myślenia.
– Widzisz mała… nie ty pierwsza… nie jedna mi dała, bo jej znalazłem mieszkanie…
Marta poczuła się upodlona – daje za coś. Za jakąś korzyść. Jak dziwka… Zupełnie jak dziwka! to poczucie poniżenia wzmacniało ryzyko „zrobienia brzucha”…
– Podobno nie jednej zostawił pan nie tylko mieszkanie, ale i inną pamiątkę…
– Głupoty ludzie gadają! Puszczały się panny, to się wystarały o znajduków… Ja tam żadnej alimentów nie płaciłem…
Ostatnie zdanie wcale nie uspokoiło Marty.
– Panie dyrektorze… a może wzięłabym do buzi?
„Co?! Boisz się suczko, że ci zmajstruję bachora?! Jak tej głupiej Kaśce w zeszłym roku. Ale się dziewczynina najadła wstydu. Zrobiłem jej opinię. Nie ma co! Teraz każdy uważa ją za taką co to niejeden ją miał… Już ja bym zadbał, żeby o tobie też tak gadali… A teraz się chcesz wykpić? Chcesz mi pociągnąć druta?! O nie, tak łatwo ci nie pójdzie!””
– Ja takich tam… nie uznaję… nie po to baba ma dziurę miedzy nogami…
I rozochocił się pod wpływem tego co mówi, jakby chcąc udowodnić, do czego służy ta dziura, że… przyspieszył postanowił pogłębić penetrację.
– Nogi na pagony!
Uwielbiał tę pozycję. Podobało mu się, gdy opierał na ramionach zgrabne nogi nauczycielki, w seksownych pończoszkach i szpilkach.
Marta podziwiała witalność, niemłodego przecież dyrektora. Poczuła go w sobie jeszcze głębiej. A ten począł dźgać z takim impetem, że kobieta aż krzyczała.
Jeszcze przyspieszył.
„Boże! Zaraz dojdzie! We mnie dojdzie! Nie!”
Lecz… nie zdążyła go powstrzymać. Począł pompować nasienie, zalewając kobietę dokumentnie… Przepełniała go duma.
„I co pani profesor? Nie dość, że cię miałem, jak chciałem, to jeszcze zlałem ci się do cipy!”
Przez moment, jeszcze nie wychodził z niej, jakby chcąc się upewnić, że wszystko z niego wyciekło. Wykonał jeszcze kilka wolnych pchnięć, po czym klepnął Martę w tyłek i wstał.
Kobieta, widząc kątem oka, jak Ptak zapina spodnie, chlipiąc, sięgała po majtki.
– Co? Już majtki chcesz zakładać?! Poczekaj, a mój zastępca to co?!
Marta poczuła się, jakby ktoś ją świsnął batem. Urzędnik właśnie dzwonił po swego kolegę.
– Stasiek, już chodź na górę. Pani nauczycielka czeka na ciebie z gołą pipką.
Marta otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale szybko zrozumiała, że to nie ma sensu. „No i co ja teraz bym mu powiedziała? Przecież dyrektorowi… dałam…”
Zwierz miał zupełnie inne oczekiwania. Zażądał, żeby Marta kornie przed nim uklękła i zrobiła mu „najlepszego loda, jakiego potrafi”.
Kobieta, rozumiejąc, że to mieszkanie że cały czas na szali leży mieszkanie, faktycznie dołożyła starań. Uklękła z gracją, jak do modlitwy w kościele. Członek zastępcy nie był takich rozmiarów, jak pryncypała, jednak nadrabiał to grubością. Dziewczyna musiała maksymalnie rozewrzeć usta, by go pomieścić. Obejmowała go niemal z namaszczeniem. Najpierw pracowała ustami i językiem powoli, ale z dużym zaangażowaniem. Potem przyspieszyła ruchy warg, suwała nimi w tę i z powrotem systematycznie.
Cały czas przy tym patrzyła Stanisławowi prosto w oczy, utwierdzając go w jej zaangażowaniu i oddaniu.
„A niech ma… niech poczuje się jak w siódmym niebie. A chyba tak jest, bo zrobiłeś się Stasiu czerwony na twarzy, jak burak… Niech widzi jaka jestem zaangażowana… tylko przez to się czuję, jak osiedlowa obciągara… Trudno… Mama nadzieję, że oni nie patrzą na mnie jak na tirówkę, która w krzakach obrabia pałę kierowcy ciężarówki…”
Nagle kątem oka dostrzegła, że Jan bacznie obserwuje to, co ona robi i najwyraźniej się tym podnieca. Wkrótce dostrzegła, że on też rozpina rozporek…
– No dobra, Stasiu, a teraz weźmiemy ją tak, jak tamtą fryzjerkę, Wioletkę! Pamiętasz, jak skamlała, jak żeśmy ją obracali?!
Marta struchlała. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Pierwszy raz w życiu brało się do niej dwóch mężczyzn równocześnie.
– Panowie, co wy chcecie zrobić?!
Odpowiedziały jej jedynie solidarnie dwa, sprośne uśmieszki na twarzach urzędników.
Nim się zorientowała, ponownie leżała na łóżku, wzięta jak w kleszcze przez dwa pokaźne cielska.
„A więc zostanę wzięta na tak zwane dwa baty?”
W tym momencie poczuła, jak dwa twarde węże wedrzeć podjęły próbę wdarcia się się do jednej ciasnej norki…
– Nie… nie… jestem na to za ciasna!
„A to dranie! Co oni chcą mi zrobić?! Przecież to im się nie uda!”
Ale nawet jej nie słuchali. Rzeczywiście okazała się zbyt ciasna. Najpierw poczuła Staszka, był wyraźnie krótszy od swego zwierzchnika, ale bardziej ruchliwy. Ptak próbował wepchnąć się „na drugiego”, ale nie dał rady. Wtedy zaczęli dźgać ją na przemian, jak kowale kujący żelazo – raz jeden, raz drugi. Kobieta poczuła się wzięta „w dwa ognie”. Jęczała, jak nigdy.
– Nie… nie… panowie… zajedziecie mnie…
Oczywiście jej błagania przyniosły odwrotny skutek. Dyrektor natychmiast zakomenderował.
– Dobra Stasiu! Próbujemy jeszcze raz! Co to ma być! Dziecko przez cipę przejdzie, a nasze dwie kuśki miałyby się nie zmieścić?!
Jan wszedł i tym razem nie wychodził. Czekał na kolegę. Marta zaniepokojona próbowała się wyswobodzić, ale to były próżne wysiłki. Czuła się zaciśnięta, jak w matni. Mogła tylko cierpliwie czekać, aż Zwierz, pchając z potężną siłą, dołączy do zwierzchnika. Wydawało jej się, że jest rozrywana! Wreszcie skapitulowała. Obaj byli w niej jednocześnie. Usłyszała, że puściły szwy spódnicy. Aż zastanawiała się, czy to na pewno tylko szwy kiecki puściły…
Natomiast panowie triumfowali. Zrobili to! Wepchnęli się do tej ciasnej jamki! Teraz zaczęli baaardzo powoli suwać się w niej, chcąc uchwycić wspólny rytm. Marta miała wrażenie, że to jakiś dwugłowy smok w niej się porusza.
Wreszcie złapali rytm. Od razu zaczęli przyspieszać. Jakby chcieli za wszelką cenę rozepchać Marcie pochwę… jakby koniecznie chcieli ubijać jej dno…
Kobieta odchodziła od zmysłów. Nigdy w swoim życiu nie zaznała większych emocji…
Mężczyźni działali w amoku. Sapiąc, z furią atakowali cipkę Marty, maltretując ją niemiłosiernie. Łóżko wytrzymywało ostatkiem sił. Przy zdwojonym natarciu, zdawało się, że oparciem wybije ścianę do sąsiadów. Aż słychać było drżenie szyb w starym kredensie.
Sąsiedzi chyba się zniecierpliwili, bo dawało się słyszeć jakby pukanie w ścianę. Ale mężczyźni pozostający w ekstazie albo nie słyszeli stukania, albo nic sobie z tego nie robili.
W swej dzikości Zwierz, chcący mieć dogodny widok na biust Marty, porwał bluzkę w strzępy. Spódnica także rozerwała się całkowicie i obnażyła biodra kobiety. Marta czuła się wykorzystywana, wręcz eksploatowana. Brutalna penetracja sprawiała ból.
Barbara, nieżyjąca, starsza pani z portretu, wręcz ze wzgardą szydziła: – Cichodajka, to mało powiedziane! Ruchawica!
– Panowie… kiedy wreszcie skończycie…? Zamęczycie mnie…
Mężczyźni działali na najwyższych obrotach.
– Gdzie się spuszczamy?! Chcę w cipę! – wysapał Stach.
– To ty w cipę, ja na twarz! I na cycki!
Ptak wycofał się, a jego zastępca nadal pracował nad dziewczyną.
Wtem rozległy się kroki.
Zawstydzona Marta z przerażeniem patrzyła na drzwi. Świadoma swej nagości i sytuacji, w której była brana przez Stanisława, czuła skrajne upokorzenie.
W futrynie stanął… Cudzes! Który to już raz zobaczył ją w krępującej sytuacji!?
– I co?! Fajną suczkę wam naraiłem? To ja ją namówiłem, żeby dała dupci…
„Ty szubrawcze! Ty łotrze!” – Marta nie znajdowała słów, które dostatecznie obelżywie określałyby Henia.
– Co Heniu, też chciałbyś sobie pociupciać?! – huczał Ptak.
– A czego by nie… mogę zamoczyć… – Twarz Cudzesa rozpromieniła się jak wiosenne słońce.
Marta czuła się wykorzystana i oszukana. „Jak oni mogą?! Co sobie wyobrażają?!”
– Chłopaki, nas jest trzech, a ona ma trzy dziurki! Mówi wam to coś?! – Henryk pokraśniał z dumy, że udało mu się wymyśleć coś równie wyrafinowanego.
– Nie! Nie! Nie… Nie można tak traktować kobiety… – łkała Marta, próbując się uwolnić, jednak krzepki uchwyt Zwierza, który chwycił ją za biodra, uczynił jej próby bezowocnymi. Dyrektor, który dzierżył już swą męskość nad jej twarzą, wskazał Cudzesowi cel.
– No dobra… to ja jej do gęby… a tobie Heniu pozostaje… dupa! Ha ha ha!
Marta poczuła specyficzny odór, który wydobywał się z dawno niepranego odzienia Cudzesa. Czuła jego chropawe dłonie, które łapczywie przylgnęły do jej piersi. Henryk jedną ręką delektował się biustem, a drugą naprowadzał kutasa na „kakaowe oczko” Marty.
– Ja pierdolę! Ja, chłopak, który nie skończył podstawówki, ma przed sobą taką… damę! I do tego mogę wsadzić jej w pupę! A może w tym miejscu to ty, paniusiu, jesteś dziewica?
I nie czekając na odpowiedź, której nawet gdyby dziewczyna chciała, nie mogłaby udzielić, mając usta zatkane okazałym przyrodzeniem Ptaka, wpakował jej swą cudzesową męskość.
– Wygląda tu na cnotkę! Ale ciasna!
Kobieta była w szoku. Marta, pierwszy raz w swoim życiu, poczuła jednocześnie trzech mężczyzn w trzech otworach. Nie mogła już nawet jęczeć, bo kutas dyrektora wypełniał jej usta dogłębnie.
Trzy tłoki pracowały w niej miarowo, choć każdy w innym tempie. Czuła się jak maszyna. Trzycylindrowa maszyna… Eksploatowana. Eksploatowana nadmiernie. „Dadzą mi do wiwatu! Wycisną ze mnie siódme poty!”
Mężczyźni, jakby rywalizowali ze sobą – kto może dłużej… kto może w szybszym tempie. Wszak chcieli się swą męskością wykazać przed kobietą… Wszyscy też jednocześnie trzymali ją jak w stalowych kleszczach. Jan za głowę, Stanisław za biodra, a Henryk… gniótł brutalnie jej cycki!
„Kiedy to się wreszcie skończy? Wyżyją się na mnie, wycisną jak cytrynę…”
Wtem, zdało się Marcie, że śni. Do mieszkania wparowała kobieta z obrazu. Barbara jak żywa. Ona… była żywa!
– Jasiu! Ty huncwocie! Celowo wcześniej wróciłam z sanatorium! Tak podejrzewałam. Że kiedy mnie nie będzie, to ty naspraszasz sobie jakichś kurwów!
Mężczyźni, radzi nie radzi, nie mieli wyjścia, zwlekli się z Marty z ociąganiem.
Barbara, działająca w amoku, chwyciła ubrania Marty – porwaną spódniczkę i bluzkę i… cisnęła je przez okno.
– Co za ladacznica! Łajdaczyć to się możesz na ulicy, a nie w porządnym domu! Tam są drzwi!
Autor: Historyczka
przydługie, ale momentami podniecające