Poprowadził ich wzdłuż górki z wodospadem, tuż za nim znajdowało się wejście do groty. Marta niemal zapiszczała z radości. Wręcz szalała na punkcie takich tajemniczych miejsc.
Bartłomiej wyjaśnił, że tą część ogrodu wzorowano na magnackim założeniu „Zofiówka” z Humania. Szczęsny Potocki ufundował jeden z najpiękniejszych ogrodów świata swojej żonie Zofii.
– Pani historyczka, to coś o niej powinna wiedzieć.
– No tak, to w końcu nasza pierwsza celebrytka. – Uśmiechnęła się. – Ulubienica europejskich salonów. Podobno szpieg, a wcześniej stambulska kurtyzana i niewolnica sułtana. Zawładnęła sercem Potockiego…
– No to nieźle musiała zawładnąć, że zafundował jej ogródek na stu osiemdziesięciu hektarach! Tam są pono cuda! Podziemny kanał łączący stawy, gondole, labirynty… Sebastian mówił, że to kosztowało fortunę! Dwadzieścia milionów złotych, a to nie takie złote co teraz…
– Niebywałe… ale ciekawe jaką fortunę pochłonął ten ogródek? Sebastian rzeczywiście musiał znaleźć prekolumbijskie skarby albo zyskownie handlować tymi narkotykami.
– Ech paniusiu, co ja będę mówił, dlatego tak podpadł razem z tym Amerykańcem, mafii kolumbijskiej. Podobno strasznie go szukali, a on się ukrywał przed nimi jak mógł!
– A więc ten wypadek… wybuch… to nie przypadek?
– Mówiłem, nawet ciała nie było co identyfikować.
Marcie dało to wiele do myślenia. Weszli do groty.
– Ale uwaga! Tu mieszka Duch Gór, a on przepada za takimi słodkimi dzierlatkami!
– Och panie Bartłomieju… ależ kawalarz z pana!
– A może to wcale nie żarty?
Podążali w głąb. Wujek Sebastian zadbał, żeby jaskinia miała nawet sztuczne stalaktyty i stalagmity.
– Niech nasza paniusia uważa, żeby się na jaki nie nadziała! Ha ha ha!
Grota przechodziła w tunel, który miał kilka zakrętów, więc w pewnym momencie nie było widać światła dziennego. Marta, obdarzona nad wyraz bujną wyobraźnią, już niemal czuła, że dopada ją potwór – Duch Gór – najpierw obściskuje, gniecie, a potem wciska jej pod spódnicę gigantyczny stalagmit.
Wtem nagle czyjaś ręka złapała ją za pupę.
– Ojej! Panowie… który to? Proszę przestać…
– Jacy panowie? To nie my… – Tubalnie w tunelu zaśmiał się stary donżuan. – To widocznie Apu, Duch Gór.
Nachalna ręka złapała mocniej.
– Achhhh! – Marta próbowała uciec do przodu, ale tu drogę zagradzał jej jeden z mężczyzn.
Dłoń zacisnęła się na pośladku, jak imadło.
– Auuuaaa! Proszę mnie puścić… – Kobieta nie wiedziała do kogo ma się zwracać.
Czuła jak bardzo ekscytuje ją ta sytuacja, to, że jest bezradna, bezbronna, a do tego nie wie, kto zgniata jej tyłek.
Drugie tajemnicze łapsko wylądowało na jej biodrze. Bawiło się nim, jakby chciało rozpoznać jego kształt. Miała wrażenie, że w okolicy brzucha dołączyła trzecia dłoń… a potem czwarta.
Poczuła się osaczona. I bezwolna. Zwłaszcza, gdy łapy poczęły po niej wędrować.
– Ej, panowie… na co wy sobie pozwalacie?
– He He He! – Rubaszny głos Bartka rozpoznała natychmiast – To nie my! To Apuuuu! Ha ha ha.
Wtedy dłoń wędrująca od biodra, sięgnęła miejsca tuż pod jej biustem. Zadrżała.
– Nie! Nie… – prosiła coraz bardziej zrezygnowanym głosem. W głębi duszy chciała tego.
Chciała, żeby stało się tak, jak kilka lat temu na wiejskim weselu, kiedy to w szatni nagle zgasło światło i dorwało ją dwóch starszych, popitych wujków panny młodej. Do tej pory podnieca ją wspomnienie, jak się opierała… protestowała… jak była zdana na ich łaskę i niełaskę. Wymacali ją wówczas bezlitośnie.
Teraz do pierwszej dłoni dołączyła druga, obie operowały tuż pod piersiami. Dwie pozostałe ręce, jakby bardziej nieśmiałe, chwyciły za biodra. Jeździły po nich, w górę i w dół, badały te krągłości. Najpierw delikatnie, ale już po chwili bardziej stanowczo. Suwały się od talii aż do ud. Wreszcie, jakby nieco wstydliwie, zjechały na uda. Badały je przez spódniczkę, ale wkrótce zjechały niżej. Gdy sięgnęły poza granicę materiału spódnicy i dotknęły ud chronionych jedynie przez materiał pończoch, obie zadrżały. Zaczęły wracać do góry, jakby chciały wtargnąć pod kieckę. Marta śledziła te ruchy z uwagą, podekscytowana.
„Dokąd trafi buszujący łupieżca… Czyż moja rozkloszowana spódniczka sama się nie prosi, żeby przekroczył próg… i wtarabanił się pod nią…?”
Na to tajemniczy szabrownik nie miał dostatecznie dużo odwagi. Drżące dłonie prześliznęły się do góry i ponownie błądziły po biodrach, mocno ściskając. Delektował się nimi, jakby chciał ich kształt zapamiętać do końca życia. Wreszcie przemieścił się wyżej, na brzuch. Badał go starannie. Stymulowało to Martę.
Gładzi mnie, jakby gładził ciążowy brzuszek… a może… coś takiego go właśnie podnieca…?
Tymczasem ręce okupujące brzuch zetknęły się z tymi operującymi pod biustem. Wtedy te, jakby poczuły zagrożenie swojego terytorium, wtargnęły na piersi Marty, oznajmiając: to moje!
– Proszę… nie! – krzyknęła Marta w reakcji na nagłą agresję.
Agresor nie tylko nie posłuchał, ale wręcz solidniej objął piersi, obejmując władztwo nad podbitym terytorium. Kobietę to rozpalało.
Zupełnie tak, jak na tym weselu… Tak samo mnie wtedy trzymali… Ależ wtedy dali mi popalić! Czy teraz czeka mnie to samo?
Tymczasem dłonie odbywały wędrówki po dorodnym biuście. Upajał się tym. Przez cienką bluzeczkę i stanik, wyczuwał jędrne ciało. Ucisnął je.
– Ach… Proszę mnie puścić… – Marta wiedziała, że błagalny ton jej głosu stymuluje agresora.
„Ciekawe do czego się posunie? Będzie mocniej je ściskał? Włoży rękę pod bluzkę?”
Istotnie, wzdychanie Marty, jej prośby, potęgowały pobudzenie ciemiężcy. Suwał dłońmi po piersiach, jakby je smarował. Bawił się nimi: zbierał je i łączył aby spłaszczyć.
Marta próbowała odepchnąć ręce z biustu, ale przynosiło to przeciwny efekt. Jakby nie chcąc wypuścić ze szponów swej zdobyczy, napastnik tym bardziej zapamiętale zaciskał na niej palce. Wreszcie zaczął gnieść piersi jakby wyrabiając ciasto, wyraźnie chcąc się nimi nasycić.
– Ochh… ochh… – wzdychała Marta.
W głębi duszy, nie mogąc się doczekać, kiedy napastnicy sięgną głębiej. Przestała się już opierać, skazując biust na plądrowanie przez łupieżców. A to tym bardziej rozochocało napastnika. Już nie ściskał piersi przez bluzkę, ale wtargnął pod nią. Namacał wyrafinowany staniczek…
I wtedy… nagle coś zaszumiało Marcie nad głową, a następnie załopotało pod nogami.
Nietoperz! – Kobieta panicznie bała się dwóch rodzajów zwierząt: myszy i węży, a nietoperz wydawał jej się paskudniejszą odmianą myszy. Powoli wpadała w panikę. Tymczasem zwierzątko najwyraźniej szukało kryjówki. Wzbiło się do góry i…
Wpadło wprost pod spódniczkę! Marta poczuła trzepot miękkich kończyn na swoich udach i kroczu.
– Boże! Ratunku! Zrobię wszystko, tylko niech mnie ktoś od tego uwolni!
W popłochu, piszcząc, zaczęła uciekać. Trzymające ją do tej pory dłonie, w zaskoczeniu, puściły.
Marta wpadła w jakiś boczny zaułek. Myślała, że uwolniła się od mężczyzn, tymczasem tu jakby czekały na nią kolejne męskie ręce. Schwyciły ją o wiele gwałtowniej, niż do tej pory.
Poczuła woń potu napastnika, specyficzny zapach, którego wcześniej nie wyczuwała ani od Bartka ani Pietrka. Wydawało jej się, że to pot dojrzałego mężczyzny, wymieszany z jakimiś perfumami… bardzo dobrymi perfumami, wręcz luksusowymi. Wyczuwała kompozycję zapachu róż, cynamonu… Tak! To 1 Million! Zawsze go uwielbiała.
Tymczasem dłonie agresora nie pozwoliły Marcie zastanawiać się nad zapachami. Jedna zacisnęła się na piersiach, a druga bezceremonialnie wdarła pod spódnicę.
Dłoń, która była na biuście, nie czekała długo, szybko wsunęła się pod bluzkę i znów namacała piersi, ale tym razem przez stanik.
– Nie… nie… – szeptała Marta, ale tak naprawdę pławiła się w przyjemności bycia obiektem podobnych ekspansji. Czekała, kiedy wsuną się pod koronkowy materiał stanika. Ręka jakby chciała na raz schwycić obie półkule, ale nie było to możliwe. Wreszcie bezceremonialnie wdarła się pod biustonosz.
– O Boże! – westchnęła Marta.
Dokładnie tak, jak na tym weselu…
Poczuła na nagim ciele męską dłoń, mocno zaciskającą się na piersiach. Badała jędrność, napawała się nimi. Druga ręka błądziła po udach, by szybko dotrzeć do najintymniejszego miejsca kobiety i chwycić je bezpardonowo.
Marta nie mogła załapać tchu. Dłoń brutalnie macała krocze.
– Nie, nie! – krzyczała kobieta. – Pomocy!
Wtedy usłyszała zbliżające się kroki. Tajemniczy napastnik wypuścił ją z objęć. Marta nie zastanawiając się ani chwili, ruszyła do przodu. Gdy pojawiło się światło, szybko wyszła z tunelu.
Tuż za nią wygramolili się dwaj mężczyźni. Bartłomiej z zaczerwienioną twarzą, sapał.
– Nie znudziła się paniusi wycieczka?
Marta była rozochocona.
Znowu wykombinuje coś równie ekscytującego… z góry się na to piszę!
– No nie wiem, nie wiem… tylko pod warunkiem, że nie będzie to nic niebezpiecznego, i że nie spotka mnie coś równie okropnego jak w tej jaskini.
– A nie, nie… panienka będzie się mogła tylko na tym rozłożyć…
– Jak to? – Zmarszczyła brew.
Udała jednak naiwną blondynkę i dała się poprowadzić w kierunku kępy paproci. Tuż za nią znajdował się twór niezwykły: okrągła kamienna ława, rzeźbiona w jakieś starożytne inskrypcje i piktogramy.
– To ołtarz ofiarny. Inkowie składali na nim dziewice w ofierze bogom.
Sytuacja była ekscytująca. Marta ogromnie chciała się poczuć jak bezbronna ofiara, ale najpierw chciała się trochę podroczyć.
– Nie… nie… Boże! Jakże te bezbronne dziewczę musiało się czuć! Była taka bezradna! Co ona przeżywała…
– Ma paniusia okazję się wczuć.
– No tak…
Marta z bojaźnią, ale i podnieceniem najpierw posadowiła pupę, aż wreszcie układała się na kamieniu. Przez cienką bluzeczkę czuła jego chłód. Pupą wyczuwała wypukłość płaskorzeźby. W tej pozycji wydała się mężczyznom niezwykle ponętna – długonoga blondynka jakby jeszcze bardziej długonoga. Pończochy lśniły, szpilki sprawiały wrażenie jeszcze bardziej eleganckich.
– Musi pani położyć ręce wzdłuż tych wyżłobień w ołtarzu.
Marta spełniła polecenie powoli. Zdało jej się, że czuje się jakby miała zostać przymocowana do krzyża. Wtem do ołtarza podszedł Bartek, błyskawicznie przy czymś poszperał i na przedramionach kobiety zacisnęły się dwie obręcze.
– Ojej! Co to…?!
– Przecież te dziewki trza było jakoś zniewolić.
– Ale… jak to? Co się z nimi działo?
– Zostawiali je na żer. Przychodził może bóg Apu? Ale to musiały być dziewice. Młody, jak myślisz? Nasza damula ma cnotkę, czy nie?
Marta poczuła się upokorzona.
– No paniusiu? Chcesz, żebyśmy cię wypuścili? To najpierw powiedz, czy masz wianuszek, czy nie? Ha ha…
Marta niby oburzona, w gruncie rzeczy, ku własnemu zaskoczeniu, podniecała się takim nagabywaniem. Drążeniem jej intymności. Zastanawiała się jaka odpowiedź najbardziej by ich rozpaliła? Wyobrażała sobie obydwa warianty. Oba ją mocno ekscytowały.
W pierwszym, mówi im:
– Tak, zachowałam mój bezcenny skarb, moją cnotę. Jeszcze jestem… dziewicą…
W drugim, ostrzejszym:
– Nie, nie jestem dziewicą, cnoty niestety zostałam już pozbawiona…
Głupie pomysły! – szybko zganiła się w myślach.
– Pani Marta nie chce nam wyjawić swojej słodkiej tajemnicy! – huczał Bartłomiej. – A przecie tylko dziewice mogły być złożone… Trza sprawdzić!
Stary lowelas przysiadł obok Marty i położył rękę na jej udzie. Dziewczyna silniej poczuła swoją bezradność. Nie mogła nawet poruszyć rękami. Co też on chce zrobić? – zastanawiała się przerażona.
Mężczyzna tymczasem sunął ręką po udzie, aż wsunął ją pod spódniczkę i przejechał dłonią po aksamitnych, przyjemnych w dotyku pończochach na część już nie gładką, a wykonaną z koronki, zaraz potem na nagie udo… Nie miał pomysłu, a przede wszystkim odwagi, żeby zrobić coś więcej. Już zamierzał się wycofać, gdy Marta, przerażona tym, co się dzieje, zaczęła panikować.
– Co pan robi! – krzyczała. Zaczęła szarpać się i wierzgać.
Na mężczyzn mocno działał widok fantastycznych nóg w szpilkach i pończochach, kręcących młynki w powietrzu. Zadzieranie nóżek do góry spowodowało też obsunięcie się spódniczki. Pierwszy raz mogli zobaczyć jej majteczki w pełnej krasie. Były to białe, skąpe stringi z delikatnej koronki, z paseczkami miękkiego tiulu po bokach, wykończone kwiatowym haftem. Doskonale przylegały do sylwetki. Materiał był tak cienki, że mężczyźni dostrzegli przezeń zarys wąskiego, ciemnego paska włosków. Na obu zrobiło to piorunujące wrażenie. Dlatego stary wsunął dłoń w pobliże majtek, co spowodowało, że Marta zaczęła wierzgać jeszcze mocniej.
To dolało oliwy do ognia. Podstarzały playboy wsunął palec pod materiał stringów i namacał cipkę. Martę zamurowało. Przestała krzyczeć i majtać nogami, jakby nie dowierzała w przebieg zdarzeń. Zygmunt potraktował to jak przyzwolenie. Podniecony, wsunął palec wskazujący w pochwę.
Palec zaczął brutalnie penetrować Martę, sprawdzając jej ciasność, było to upokarzające naruszenie intymności. Wręcz nie wiedziała co powiedzieć.
– Ale ciasna jest kuciapka naszej pani profesor! – Bartłomiej celowo chciał zawstydzić Martę. – Ciekawe czy zwiedzał ją jakiś fagas?! Młody! Ty pewnie w życiu nie widziałeś babskiej piczki. Choć, zobaczysz se.
Pietrek wybałuszył oczy i rozdziawił usta. Gapił się jak w jakimś amoku.
– Widzisz? Jaka zadbana? Czysta. Wygolona…
Marta nadal nie przeciwdziałała. Niezwykle podniecało ją to upokorzenie. To że ten młodzieniec ma jak na dłoni jej nagość.
– To co młody? Żeby paniusia nadawała się na ofiarę dla inkaskich bogów, musi być dziewicą… Taka ciasna, może jeszcze żaden nie zamoczył… Tak trza przyjąć i ofiarować ją zgodnie z ceremoniałem. Zostawimy ją tutaj na chwilę. Chodź! Ale, żeby nie robić jej takiej wielkiej krzywdy, zawiążemy jej oczy, co nie? No i nie zostawimy jej z odkrytą piczką.
Bartłomiej zawiązał Marcie oczy, po czym nasunął z powrotem majtki i spódniczkę.
Słyszała oddalające się kroki.
Po co poszli? Zostawili ją tak samą… Boże… Co za sytuacja? Nie mogę ruszać rękami. Nie mogę się podnieść… mogę tylko leżeć i czekać… w dodatku w tej zapraszającej pozycji…
Gdyby ktoś tu się pojawił i chciał skorzystać z mojego skrępowania… nawet nie wiedziałabym kto to…
Jak na zawołanie usłyszała szelest kroków. Cicho. Jakby ktoś się skradał. Ktoś tuż tuż przykucnął? Marta zadrżała.
Czyżby jeden z nich wrócił? Tylko po co ten cały cyrk? A może chcą się do mnie dobierać, a potem udać, że to nie oni? Ach! Przebiegły ten Bartłomiej!
Poczuła dotyk. Miała wrażenie, że ktoś podciągnął jej spódniczkę do góry. Świadomość tego, połączona z faktem, że nie może niczego zobaczyć, potęgowała jej podniecenie.
– Proszę… nie… – szeptała, gdy czyjaś ręka zsuwała na bok jej majtki.
Zaraz potem poczuła na sobie ciężar obcego ciała. I zapach. Dokładnie ten sam, co w jaskini. Męskiego potu, potu bardzo dojrzałego mężczyzny, mieszającego się z dobrymi perfumami.
Chciała krzyknąć, ale szorstka dłoń zakryła jej usta. Była niezmiernie podniecona. Nie mogła zobaczyć napastnika, nie mogła go dotknąć dłońmi, a teraz nie mogła nawet krzyczeć. Za to poczuła organ! Nieco miękki, ale jednak twardniejący. Wiedziała, jaki jest jego cel i ta świadomość podniecała. Nie widziała zupełnie nic: ani sylwetki mężczyzny, ani twarzy, ani jego przyrodzenia. Za to mocno czuła jego zapach.
Próbowała zrzucić z siebie napastnika, ale nie potrafiła. Umiejscowił się między jej nogami, więc nie mogła też ich zewrzeć. Poczuła jak penis niecierpliwie wdziera się w nią, niezbyt twardy, ale wystarczająco by wsunąć się do środka.
Niemożność krzyczenia, niemożność użycia rąk, niemożność choćby zobaczenia go, podniecały okrutnie. Mogła tylko przyjmować w siebie potężny organ. A ten wdarł się do samego dna pochwy. Zdobył. I zaczął rytmicznie się poruszać. Jakże to ją podniecało! Cała jej uwaga była skupiona na kolejnych sztychach.
Rżnie mnie. Tak! Niech mnie rżnie bez końca!
Podniecona, jęczała przyjmując pchnięcia.
– To niemożliwe! Widzisz Pietrek? Pani nauczycielka ma przywiązane ręce, a zadarła spódniczkę i zsunęła sobie majteczki z psioszki…
– Po co urządzacie ten cyrk?! – sfrustrowana przerwaniem dobrze zapowiadającej się zabawy, krzyczała.
Przecież przed chwilą jeden z was mnie zerżnął… – dodała w myśli.
Pietrek zaniemówił, rozdziawiając gębę, a Bartek kontynuował.
– Jak myślisz? Jaki znak daje nam pani historyczka, tak rozkładając nóżki, podciągając kieckę i ściągając te seksowne stringusie? Po co wypina do nas gulusią kuciapkę?
– Może… może… żeby… Żeby ją… – Sytuacja ośmieliła młodzieńca, co zaskoczyło nawet dojrzałego donżuana.
– No pewnie, żeby ją… żeby ją teges! Ty gówniarzu pewnie tego jeszcze nie robiłeś, to popatrz jak stary wyga zabiera się do akcji.
Bartek był rozochocony niczym ogier, którego dopuszcza się do klaczy. Zsunął kobiecie opaskę z oczu.
– Patrz mała, jakiego mam dzielnego fajfusa! – Rozpiąwszy rozporek, zaprezentował męskość Marcie, tuż nad jej twarzą. – Przypatrz się dobrze narzędziu, co ci zaraz da taki wycisk, że popamiętasz do końca życia!
Dziewczyna zbladła z przerażenia, rzeczywiście miał się czym pochwalić. Mogła go nie tylko podziwiać wzrokiem, ale też dotykiem i węchem, bo położył swój oręż na dziewczęcej, delikatnej twarzy i począł nim smyrać po oczach, nosie, policzkach, jakby chciał jej zmazać makijaż lub jakby chciał się delektować gładkością i urodą jej buzi lub raczej żądny oddawania mu czci…
Nie mogła ani uciekać, ani odpychać rękami butnego ciemiężyciela, jedynie próbowała odchylać głowę. Nie spodobało się to staremu lowelasowi. Chwycił władczo za włosy i nakierował jej usta na swojego penisa.
– Posmakuj go!
Bez ceregieli wepchnął kutasa między wargi. Marta nie wiedział, czy ta sytuacja bardziej ją upokarza, czy podnieca. Bezwolność, zdanie na łaskę i niełaskę napalonego samca, rozogniało ją do granic. Przyjmowała pchnięcia w usta, potem coraz głębiej, aż w gardło. Puścił ją, gdy zaczęła się krztusić.
– Czas na psiochę!
Bez wahania nakierował oręż na cipkę.
Marta wyginała się, udawała, że próbuje przeszkodzić mężczyźnie, ale oczywiście jej działania nie przyniosły efektu, tym bardziej, że w głębi ducha, kobieta bardzo chciała znów poczuć w sobie dorodny kawał mięcha. Wcześniejszy akt został szybko przerwany, rozbudził ją tylko i teraz wręcz nie mogła się doczekać ponownej penetracji. Bartek, jak na swój wiek, wbił się w dziewczynę całkiem raźnie.
– Auuuaaa! – zakrzyknęła, czując jak mocno ją rozpycha.
– Patrz młody i ucz się, jak się rypie takie damulki! – wesoło grzmiał stary.
Grzmocił kobietę z zaskakującą werwą. Pietrek mógł jedynie zazdrościć. Ogarnęła go tak przemożna ochota, że nie mógł się powstrzymać. Wyjął penisa i zaczął się masturbować. Kątem oka dostrzegł to Bartłomiej, nie przerywając swojego dzieła, zawołał:
– Nie wstydź się gówniarzu! Podejdź i pokaż pani nauczycielce, że nie masz się czego wstydzić! Niech zobaczy siuraka, którego jeszcze dzisiaj będzie musiała ugościć w swojej ciasnej piczy! Chociaż po mnie to już taka znowu ciasna nie będzie! Ha ha ha!
Marta czuła się niepomiernie upokorzona sytuacją, ale to upokorzenie niezmiernie ją podniecało. Oto jestem sprowadzona do roli worka treningowego… przedmiotu instruktażowego dla młodego mężczyzny…
– Podejdź durniu do niej! Tak jak cię uczyłem! Połóż jej kindybał na buźce. Niech się z nim zapoznaje! Ha ha ha!
Kolejna fala upokorzenia uderzyła w Martę, gdy młody, niedoświadczony penis ulokował się na jej twarzy. Czuła jednocześnie dwa męskie członki. Jeden w sobie, sprawiający jej niewysłowioną przyjemność, drugi na ustach, rozmazujący szminkę.
Kiedy przyjmowała potężne pchnięcia starego ogiera, czuła mocniej jak kamień ofiarny wbija jej się w pośladki i plecy, a jednocześnie metalowe klamry ocierają nadgarstki.
Kiedy przyspieszył, zaczęła błagać:
– Proszę odepnijcie mnie, obiecuję, że zrobię wszytko, co zechcecie.
Podniecała ją jej własna uległość.
Kiedy opaska spadła z oczu, zastanawiała się czyj penis penetrował ją na początku. Żaden z tych dwóch ogromnych, nie pasował jej do wcześniejszych doznań.
Autor: Historyczka
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!