Marta z namaszczeniem nasuwała na nogi pończochy z przejęciem podśpiewując:
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą?
Dobierała elegancką, rozkloszowaną spódniczkę, nie przestając nucić piosenki Jonasza Kofty.
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Była bardzo podekscytowana: wreszcie zaczęły się wakacje (przełom czerwca i lipca to jej ulubiony czas) i zobaczy Dorotę, najlepszą przyjaciółkę ze studiów, a także jej magiczny, odziedziczony po zmarłym wuju, ogród, podobno najpiękniejszy między Wisłą a Bugiem. No i pozna tam jakichś mężczyzn. Nic o nich nie wiedziała. Dorota przez telefon powiedziała tylko tajemniczo:
– Na ciebie przypadnie dwóch.
Dlatego tak się teraz stroi. Stanik z misternej koronki… transparentna bluzeczka…
Boże! Jak ja dawno nie poznawałam nowych mężczyzn! Sto lat nie byłam na żadnej randce… – Wzdycha.
Nawet stringi założyła najseksowniejsze jakie miała: bielusieńkie, tak ażurowe, że aż prześwitujące. To jasne, że na spotkaniu żaden z facetów ich nie zobaczy, ale mając je na sobie, poczuje się bardziej kobieco.
Martę od zawsze kręciły relacje z mężczyznami z dużą różnicą wieku. Zarówno ze znacznie młodszymi, jak i starszymi. Na urodzinach Doroty spodziewała się raczej rówieśników, czyli mniej więcej trzydziestolatków. Jakże się zadziwiła, gdy na garden party spotkała zaskakująco kameralne grono. Poza narzeczonym Doroty, jedynie dwaj panowie. Obaj mieszkający po sąsiedzku. Pietrek, na oko siedemnasto-osiemnastoletni, wykonujący prace porządkowe w ogrodzie oraz Bartłomiej, około pięćdziesiątki.
Serce zabiło jej żywiej, gdy ich tylko zobaczyła. Młody rumienił się, dukał, wyglądał na wielce nieśmiałego. Takich właśnie Marta lubiła… Za to pan Bartek, z nieustająco szelmowskim uśmiechem na twarzy, rozchełstaną koszulą, odsłaniającą owłosiony tors, pozował na typowego wiejskiego donżuana.
Dorota prezentowała ich z ożywieniem:
– Pan Bartłomiej to wielki przyjaciel mojego świętej pamięci wuja, który zginął w tym okropnym wypadku. Razem zakładali ten ogród.
Marta dygnęła niczym grzeczna dziewczynka. Donżuan wyślinił podaną na przywitanie dłoń, bezczelnie gapiąc się w dekolt. Jego uśmiech przybrał obleśny wyraz, zdając się mówić: jeszcze dziś, dzierlatko, schrupię cię na kolację.
Gdy podawała rękę młodzieńcowi, ten jakby wahał się co zrobić. Wreszcie nieśmiało wysunął drżącą dłoń do uścisku.
– To Pietrek – szczebiotała Dorota. – Co ja bym bez niego zrobiła?! Teraz to on pomaga mi utrzymać ład w ogrodzie.
Gdy podczas grilla Marta pomagała gospodyni, niemałą przyjemność sprawiały jej spojrzenia obu panów, śledzące jej krągłości przy każdym ruchu, gdy pochylała się nad rusztem i gdy podawała z uśmiechem mięso.
– Ja, pani Marto, zamawiam dwie duże piersi! – zawadiacko żartował donżuan.
– Ach… panie Bartłomieju… – Marta czerwieniła się i cieniutkim głosikiem demonstrowała, jak bardzo została zawstydzona. – Na pewno duże?
Wiedziała, że to przytyk do jej biustu, który wszak był wybitnie dorodny.
– Ech! Najbardziej lubię takie duże! Jędrne i soczyste!
– Oczywiście panie Bartłomieju… już je panu wykładam… – Celowo podjęła grę, starając się pobudzić wyobraźnię mężczyzny.
– Pani Marto, a pani widzę lubi kiełbasy! A jakie? Duże? Grube?
Marta właśnie trzymała w ustach kiełbaskę. Udała potężne zawstydzenie. Łopotała rzęsami.
– No nie wiem… to chyba nie ma znaczenia…
– Na pewno ma znaczenie! Dużą to pani przynajmniej w buzi poczuje… ha ha… – Lowelas wyraźnie zadowolony, ze swego dowcipu, gapił się na obfite usta dziewczyny, które obejmowały kawałek kiełbasy. Ta omal się nie udławiła, słysząc te grubiańskie teksty, ale, sama się sobie dziwiąc, kolejny raz spostrzegła, że bezceremonialne poczynania niezwykle ją podniecają.
Tymczasem Pietrek z podziwem i zazdrością patrzył na sąsiada. Ten to potrafi brylować! Tak zawstydzać kobietę! Ileż on by dał, żeby umieć… mieć choćby dziesiątą część podobnej śmiałości.
Z patio, gdzie urządzano grilla, rozciągał się widok na pokaźną część ogrodu. Martę oszołomił jego rozmach i dbałość o detale. Zaintrygowało ją, kim był pomysłodawca – wujek przyjaciółki? I co to za straszny wypadek, w którym zginął? Miała świetny pretekst do zagajenia rozmowy z Bartkiem. Pytała go o to, patrząc prosto w oczy i nieco się pochylając, dając doskonały wgląd w dekolt, co radowało ją nie w mniejszym stopniu niż rozmówcę.
– Nazywał się Sebastian… Śmieliśmy się, że obaj nosimy imiona patronów ogrodników. Ha ha. W ogród włożył furę pieniędzy, kopę lat, ale najwięcej serca… Szkoda go. Zginął w wybuchu samochodu, pod Paryżem. Z auta nie było co zbierać, z ciała został tylko popiół i dym… Nikt nawet nie myślał, żeby próbować identyfikować ciało…
Dorota, która nie widziała się długo z narzeczonym, bardzo chciała pobyć z nim teraz sama.
– Panowie, widzę, że interesująco zagadujecie moją przyjaciółkę, więc może oprowadzicie ją. Znacie ogród jak własną kieszeń, będziecie doskonałymi cicerone…
Bartłomiej zapalił się do pomysłu.
– Koniecznie! Takie urocze zakątki panience pokażę, że aż rozdziawi buzię ze zdziwienia!
I przymknął powieki rozmarzony, jakby wyobrażał sobie Martę z otwartymi ustami, po czym z niechęcią spojrzał na Pietrka, zdając się mówić: a ty chłoptasiu szuraj stąd! Fora ze dwora!
Młodzieniec spuścił głowę, jednak ta urocza, fenomenalna kobieta zawróciła mu w głowie do tego stopnia, że wołami by go nie odciągnął. Poczłapał więc kilka kroków za Martą, którą Bartek ujął ją za dłoń i prowadził w głąb ogrodu.
– O tu! Zobaczy paniusia wyjątkową roślinkę!
Celowo przyprowadził kobietę do najciekawszych okazów, żeby zmusić ją do pochylenia się. Będzie mógł zajrzeć w dekolt i napawać widokiem słodkich cycków – już nie mógł się doczekać, kiedy to nastąpi.
– To mandragora!
Marta przejrzała podstęp wiejskiego Casanowy, ale sprawiło jej przyjemność, że szalbierz aż tak stara się zajrzeć jej w biust. W końcu nie daremno wybrała taki dekolt.
A niech się napatrzy! Niech go skręca! – pomyślała.
– Mandragora to tajemnicza roślina. Ma czarodziejską moc. Bardzo ciężko ją znaleźć. Legenda mówi, że chroni jej sam diabeł – ściszonym tonem szeptał lowelas dziewczynie do ucha. – Do tego to kwiat miłości! I pobudza pożądanie, i zwiększa płodność. A i kształt korzenia podobny jest do innego korzenia. Ha ha!
– Coś słyszałam o krzyku mandragory…
– Legenda mówi, że mandragory to pół-rośliny i pół-ludzie. Dlatego jak się je wyrywa to krzyczą – szeptał ciszej, zmuszając kobietę do większego pochylenia się. Dziewczyna nachyliła się maksymalnie, dając mężczyźnie wielce dogodny widok na krągłe półkule i rowek między nimi.
– Pół-ludzie… dlaczego?
Bartek natychmiast zapuścił żurawia i wprost oniemiał. Marta jeszcze krzątając się przy grillu, gdy zauważyła, że pan donżuan niemal się ślini, bynajmniej nie na widok jedzenia, rozpięła jeden guziczek. Teraz widok na jej krągłości był wręcz znakomity. Dostrzegł nawet seksowne wykończenia stanika.
– Bo rodzą się z męskiego nasienia! – lubieżnie cedził słowa. – Wytryskującego ze skazańców w chwili śmierci! Dlatego znajdowano je po szubienicą.
– Ojej! Słyszałam, że to roślina o czarodziejskiej mocy, że nawet Joannę d’Arc zamierzano skazać za jej posiadanie, ale nie wiedziałam, że aż tak demoniczna! – egzaltowała się kobieta.
– Mało tego! – wtórował Bartłomiej. – Sebastian mówił, że według legendy, ma zdolność, otwierania drzwi i zamków, zdradzania miejsc, gdzie ukryto skarby!
Oj! Wiem gdzie się skrywają prawdziwe skarby! – Jego nos omal nie wjechał między piersi, gdy udawał, że ogląda roślinę. Poczuł śliczny zapach. Marta używała dobrych perfum o kobiecym, kwiatowym zapachu.
Popatrzył do tyłu, na młodego, stojącego dwa kroki za Martą. Spojrzał wzrokiem, który mówił: co chciałeś dzieciaku, patrz i ucz się jak starzy wyjadacze uwodzą! Po czym wrócił do napawania się piersiami Marty.
Kobieta kątem oka odnotowywała reakcje mężczyzn. Żal jej się zrobiło smutnego Pietrka, pochyliła się więc nad kolejnym kwiatkiem, wypinając przy tym pupę wręcz ostentacyjnie w stronę chłopaka. Miała świadomość, że rozkloszowana spódniczka zrobi swoje i odkryje nieco kobiecych tajemnic.
Młodzieniec zarumienił się. Był w siódmym niebie! Ta oto najelegantsza dama świata stoi w najdoskonalszej możliwie pozycji! Jakże kuszącej! Wręcz zachęcającej, zdając się mówić: weź mnie. Momentalnie poczuł jak robi mu się ciasno w slipach.
– Och! Warto było przyjechać! – westchnęła Marta, prostując się i poprawiając spódniczkę. Udała, że dopiero teraz dostrzegła rozpięty guziczek bluzki. Speszyła się i demonstracyjnie go zapięła.
Bartłomiej zezłościł się. Raz, że stracił widok, dwa, że dostrzegł, iż gówniarz miał nawet lepszy! Ale nic straconego! Już on wie jak się za nią zabrać!
– A słyszała pani, pani Marto, że zapach tego kwiatka ma magiczną moc?
– Jak to?
– Podobno działa na kobiety…
– W jaki to sposób?
– Oj, co tam będę mówił… tyle powiem, że są później łatwiejsze… Ha ha ha!
– O Boże! I dopiero pan to mówi! – Marta udała przerażenie, jakby zapach tej rośliny miał rzeczywiście spowodować, że stanie się łatwa.
– A teraz zapraszam na prawdziwą przyjemność…
Marta uwielbia wszelkie tajemnice i niespodzianki. Szła pod rękę z Bartkiem wiedziona wielką, czystą, kobiecą ciekawością.
Nad stawem znajdowała się niezwykła huśtawka z siedziskiem w kształcie kwiecia oraz uchwytem w kształcie łodygi. Wyglądała niczym olbrzymi kwiat.
Przed nią rosła kępa dorodnych paproci, w której czaiła się jakaś postać.
Jej oczom ukazała się szkaradna postać karła.
– Ojej! – wykrzyknęła zatrwożona Marta. – Co to?!
– To troll. Sebastian przywiózł go z Islandii. Mówił, że Islandczycy wierzą w elfy i trolle! Dlatego strzeże tej części ogrodu.
– Ale co to?! – w głosie Marty dało się dosłyszeć jeszcze większe przerażenie.
– Niech pani sama oceni!
Gnom, choć jak to krasnolud, miał wielkość mniejszą niż dziesięcioletnie dziecko, posiadał potężnego fallusa, sterczącego, jakby zamierzał nim dźgać nieproszonych gości.
– O Boże! – wykrzyknęła Marta z przestrachem, choć wyprężony oręż trolla wywoływał raczej fascynację niż lęk.
– Widzę, że się pani boi, żeby nie spotkało pani jakieś ukłucie… ha ha ha! On ożywa tylko raz w roku, podobno w noc świętojańską… a to dziś! Ha ha ha! – Bartek śmieje się wyjątkowo rubasznie.
Martę podniecił widok figurki. W jej głowie natychmiast zrodziła się wizja nagle ożywionego trolla. Jak leży bezbronna, uwięziona, nie może nic wskórać, a tymczasem między jej kolanami sadowi się ten gnom! Zaraz, zaraz! On ma twarz podstarzałego lowelasa… Bartłomieja! Ależ się oblizuje… Nie! To nie Bartek! To… widziała tą twarz kiedyś! Kto to? Ach… tak! Widziała ją u Doroty! To fizis jej wujka! Fallus trze uda, zmuszając by je rozwarła szerzej. Szoruje, niczym fetyszysta, po koronce pończoch. Już jest na jej majteczkach! O Boże! Szybko otworzyła przymknięte oczy…
– Zapraszam na huśtawkę!
Marta z zaciekawieniem usadowiła pupę na siedzisku. Okazało się, że w połowie wahadło kołysało się nad wodą, co napędzało dziewczynie tęgiego strachu. Bartek zrazu powoli, potem huśtał coraz mocniej i szybciej, aż dziewczyna zaczęła piszczeć.
Donżuan triumfował. Rzucił ostre spojrzenie młodzianowi, mówiące wszystko: myślałeś chłystku, że zajrzysz pod spódniczkę? To teraz patrz jak się stare wojsko bawi!
Marta fruwała wysoko w górę, więc stary miał wyśmienity widok. Tyle że krótki – trwał tyle co ułamek wahnięcia. Dziewczyna piszczała ze strachu, zdana na mężczyznę. Huśtanie nasilało się niebezpiecznie, toteż bała się zeskoczyć. Jej prośby, żeby przestał, nie zdały się na nic. Kobiece piski tylko rozjuszały mężczyznę. Był bezlitosny. Cel miał prosty: zobaczyć majtki Marty! Zdało mu się nawet, że dostrzegł koronki jej pończoch. Przyspieszył jeszcze bardziej. Huśtawka fruwała w górę aż do oporu. Marta na przemian piszczała i krzyczała:
– Ojej! O Boże! Boję się! Nie! Nie! Proszę! Błagam!
Dziewczęce jęki tylko ekscytowały Bartka. Wygrał. Kilka razy mignęła mu biel materiału majtek. Uznał jednak, że to za mało. No maleńka, teraz mam sposób na ciebie.
Kiedy wysadził dziewczynę z huśtawki, nie czekał aż ta dojdzie do siebie, poprowadził ją w dalszą część ogrodu.
– Czyż nie wspaniała wieża widokowa? Z niej wszystko zobaczysz paniusiu jak na dłoni!
W zamierzeniu był to chyba domek na drzewie, do którego droga wiodła po drabince sznurkowej. Oczywiście, dla bezpieczeństwa, pierwsza miała iść Marta. Doskonale wiedziała, o co chodzi staremu rozpustnikowi, ale sama już tak rozochocona, wręcz pragnęła tego, żeby zaglądał jej pod spódniczkę, choć oczywiście nie zamierzała odpuścić przekomarzania.
– Ale czy ja dam radę wejść po tej drabince? Jest zupełnie pionowa! Do tego w tych wysokich szpilkach… Czy ja nie spadnę? Boję się… – Skutecznie zagrała na nerwach donżuanowi.
Tak bardzo chciał spojrzeć pod uchylającą tajemnicę, rozkloszowaną kieckę! Myśl, że mógłby obejść się smakiem, rozsierdzała go do głębi.
– Paniusiu, dlatego właśnie będę tuż pod tobą… już ja zadbam o ciebie…
Zrozumiał, że jednak jej nie przekonał. Zacisnął zęby.
Wtedy Marta odparła z czułością:
– Jest pan taki opiekuńczy… przy panu kobieta może się czuć zaopiekowana…
Aż drżał, gdy stawiała stopy w eleganckich szpilkach na pierwszych szczebelkach. Dłonią podparł jej pupę, jakby chciał upewnić się, że już nie zawróci.
Martę przebiegł przyjemny dreszczyk, gdy poczuła dłoń lowelasa na tyłku. Podniecało ją zawsze, gdy starsi panowie ją adorowali… Wyobraziła sobie, jak przyjemnie byłoby, gdyby Bartłomiej się do niej dobierał.
– Ależ pan o mnie dba… to bardzo miłe…
Słowa kobiety rozochocały go, więc co raz podkładał dłoń pod jej pupę, ale szczególnie podziałały na niego widoki. Nie pomylił się. Spódnica o takim kroju wiele ujawniała. Teraz dokładnie widział, że Marta ma na sobie pończochy. Uwielbiał to. Tym bardziej, że były zakończone szeroką, wzorzystą koronką. Doskonałe! Idealne na kolację ze śniadaniem!
Martę podniecało, że zagląda jej pod spódnicę, ale też jednak peszyło. Dlatego czym prędzej wspinała się na górę. Mężczyźnie ponownie mignęła biel majteczek, jednak znów za krótko, żeby mógł nasycić wzrok intymnym miejscem.
Wdrapujący się za Barkiem Pietrek, zazdrościł mu szalenie. Ze swojej perspektywy niewiele mógł zobaczyć, bo przeszkadzało mu wielkie cielsko starszego mężczyzny.
– Ależ efektowny jest ten domek! Cudeńko! – egzaltowała się Marta. Celowo. Wiedziała, że jej emocjonalność pobudza mężczyzn.
– Sebastian podpatrzył domki na drzewach w jakimś parku narodowym w Tajlandii, ale najbardziej chyba te z Amazonii…
– To wujek Doroty musiał sporo podróżować? Co robił w życiu?
– Co robił? Czego on nie robił?!
Bartłomiej objął ją w talii i snuł opowieść o Sebastianie, jego firmie handlowej, spółce z Amerykaninem i o tym, jak całe życie rozbudowywał ogród. Wiele podróżował po świecie, przywoził przeróżne rośliny, ale i artefakty lub pomysły.
Widok z góry zapierał dech w piersi.
Ogród, choć nie miał nawet całego hektara, wydawał się ogromny. Jego powierzchnia, mocno zróżnicowana, sprawiała wrażenie, jakby założyciel postawił sobie za punkt honoru wyrugowanie płaskich terenów. Górki, pagórki, groty, stawy, oczka wodne, kanały, suche rzeki, a nad tym wszystkim ogrom pomostów, mosteczków, kładek, tarasików, pergoli, ruin i altan.
Stary obejmował i gładził dłonią plecy Marty. W miarę rozwoju opowieści, jego ręka coraz mocniej masowała kobietę, wykonując coraz szersze kręgi. Martę podniecała ta sytuacja, celowo rozdziawiała usta ze zdumienia, wykazując jak żarliwie słucha tej historii. Obserwowała też młodego, wyraźnie smutnego z powodu zazdrości wobec Bartka, który nie dość że okazał się świetnym bajarzem, to jeszcze śmiało pozwalał sobie wobec tej wytwornej damy. Zbyt śmiało. Zdecydowanie zbyt…
– Ależ efektowny wodospad! Przy tej górce!
– Ale się przy nim napracowaliśmy! – niby w emocjach, Bartek przesunął dłoń na pupę dziewczyny i delikatnie za nią ścisnął. Martę aż przeszły dreszcze. Podnieciło ją to, ale i tak uznała, że należy ukrócić zaczepki.
– No, trzeba już schodzić.
– Dobra… Pójdę pierwszy.
Bartłomiej czuł się panem sytuacji. Teraz podyktuje swoje tempo.
Do woli sobie popatrzy pod spódniczkę! Dokładnie obejrzy te koronkowe majteczki! Mało tego, kobieta schodząc w dół, będzie też w dół patrzyła, więc na bank zauważy, że ją podgląda! I nic nie będzie mogła zrobić!
Marta przejrzała zamiary starego lowelasa. Gdy ten wszedł na drabinkę, zakomenderowała:
– Pietrek, teraz schodź ty. Mając dwóch panów pode mną, poczuję się bezpieczniej.
Bartłomiej myślał, że zwariuje. Przekonany, że zaraz zobaczy wąski pasek stringów wbijających się w jędrny tyłeczek Marty, rzuci kilka sprośnych uwag, patrząc jak dziewczyna się rumieni, ale jedyne co będzie mogła zrobić, to cierpliwie czekać, aż on nasyci swoje oczy rozkosznym widokiem. A tu? Dupa! W dodatku dupa Pietrka!
Dupa, która wcale spiesznie schodziła.
Młodzieniec nie miał odwagi unieść wzroku do góry. Jednak przed sobą miał stopy kobiety w niezwykle szykownych bucikach w kolorze pudrowego beżu, lakierowane, z głębokim wycięciem, na wąskim słupku. Wysoki obcas wysmuklał jej kostkę i uwydatniał łydkę, a szpiczaste zakończenie noska czyniło stopę optycznie węższą.
Troskliwie obserwował czy stawiane przez nią nogi w szpilkach nie chwiały się, czy nie spadnie, czy nie musi pomóc i…
Widok działał kusząco, na tyle, że chłopiec odważył się unieść wzrok do góry. Powoli wiódł oczyma wzdłuż zjawiskowych nóg damulki, wzdłuż cienkiego szwu z tyłu jej pończoch. Tym sposobem dotarł aż pod jej spódnicę. Zawstydził się wtedy, pomyślał, że za dużo sobie pozwala.
Wtem, omal nie spadł z drabinki. Pończochy Marty. Pierwszy raz widział coś podobnego na żywo. Do tej pory myślał, że takie fatałaszki zakładają tylko prostytutki. Teraz, kiedy zobaczył je na równie eleganckiej damie, uznał to za ósmy cud świata.
Marta śledziła wzrok chłopca. Zauważyła, że bycie podglądaną przez niego sprawia jej o wiele większą przyjemność niż przez starego donżuana. Dlatego celowo znacznie spowolniła schodzenie, żeby dać młodzieńcowi jak najwięcej możliwości. Zaczęła też mocniej kołysać biodrami, tworząc specjalnie dla niego erotyczny spektakl. Przestała trzymać nogi blisko siebie, jak czyniła to przy wchodzeniu, toteż chłopak dojrzał więcej niż mógłby się spodziewać. Jej majteczki!
A więc to stringi! Ależ wrzynają się w jej boską pupę!
Otworzył gębę i jak zamurowany zastygł, a Marta nadal powoli posuwała się w dół, więc wkrótce jej tyłek znalazł się na wysokości twarzy Pietrka. Teraz widział doskonale! Majteczki były z pięknej koronki. Jakże cienkiej! Wręcz prześwitującej. Wydało mu się, że widzi zarys szparki! Pierwszy raz w życiu zobaczył na żywo koronkowe majtki na pupie kobiety, pierwszy raz zobaczył cipkę…
Był tak blisko. Czuł boski zapach wspaniałej kobiety. Wydawało mu się, że wyczuwał subtelną woń magnolii. Zbyt długo pozostawał nieruchomo, delektując się chwilą.
– A ty co zafajdańcu! Umarłeś na tej drabinie?! – huknął zzieleniały ze złości podstarzały żigolo.
– Panie Bartku… proszę… Niech pan go nie strofuje… Pietrek na pewno dba o moje bezpieczeństwo, dlatego chce być bliżej mnie…
Wiedziała, że te słowa z jednej strony rozsierdzą starego, z drugiej mocno połechczą dumę młodzieńca. Swoją drogą, ciekawe jakby to było znaleźć się w jego ramionach… Oj chyba on jeszcze bardziej chciałby się znaleźć w moich… i to nie tylko w ramionach…
Wtem, jakby na potwierdzenie tych myśli, kobiecie omsknęła się noga. Marta wylądowała niżej, swoją pupą zatrzymując się na twarzy chłopaka. Pietrek oniemiał i momentalnie cały spąsowiał. Tak mocno czuł zapach kobiety. Jego twarzy dotykał materiał spódniczki.
Marta, jakby tego było mało, jeszcze zmysłowo pokręciła tyłkiem.
– Pietrek! Przepraszam! Nic ci nie zrobiłam?
„Zrobiłaś! Taaaaaaaaki wzwód!” – pomyślał Pietrek, a głośno wydukał:
– Nie nie… po to przecież schodziłem niżej, żeby panią ratować… rozumiem, że w tych eleganckich szpileczkach pewnie niełatwo wspina się po drabinkach.
– Pietrku, milo mi słyszeć, że chciałeś mnie ratować… prawdziwy z ciebie dżentelmen! Jak ci się mogę odwdzięczyć?
Już ja bym dobrze wiedział, jak się masz odwdzięczyć! Głupi szczyl ma więcej szczęścia niż rozumu, ale czekaj maleńka, zaraz ci porządnie zajrzę pod spódniczkę! – pomyślał stary.
Mężczyzna na poczekaniu obmyślił kolejny fortel i zaprosił na ścieżkę, która prowadziła przez strumyk. Można go było pokonać na dwa sposoby, albo po śliskich kamieniach, albo kładką, która jednak znajdowała się wysoko w górze. Oczywiste wydawało się, że mężczyźni przejdą dołem, a kobieta, skazana na stąpanie w niewygodnych szpilkach na wysokim obcasie, górą. Marta łatwo rozszyfrowała fortel donżuana, wręcz podnieciło ją to, że była z góry skazana na pokazanie, po raz kolejny, swych intymnych widoków. Już widziała szelmowski uśmiech i świdrujący wzrok lowelasa pod spódniczką.
– Ach! Widzicie, jakie my kobiety jesteśmy biedne? Panowie, możecie przejść jak chcecie, a my musimy chodzić w niewygodnych szpilkach…
– W takim razie… to ja chętnie panią przeniosę… – wyrwało się chłopcu, który momentalnie zawstydził się swoich słów.
Ale Marta wykorzystała okazję.
– Naprawdę? Kolejny raz powtórzę ci, że jesteś prawdziwym dżentelmenem!
Pietrek kraśniał ze szczęścia, czego nie można było powiedzieć o Bartłomieju. Musiał przyglądać się, jak kobieta sadowi pupę na rękach młodziaka! Jak obejmuje go za szyję! Twarz młodego wręcz znalazła się w dekolcie Marty. Teraz to dopiero mógł podziwiać jej kształtne półkule! Jedną dłonią trzymał ją za uda, drugą miał pod biustem, tak, że pokaźne piersi ocierały się o nią.
Śliskie kamienie powodowały, że młody mężczyzna musiał co chwilę łapać równowagę. Marta wówczas seksownie popiskiwała ze strachu i niepomiernie mocniej przytulała się do Pietrka. Jej piersi wręcz rozpłaszczały się na młodym torsie.
Nie sądziłam, że będzie to aż tak przyjemne… Być niesioną przez młodzieńca, czuć jego siłę… czuć się zdaną na niego, poniekąd być w jego władzy… no i czuć jego silną dłoń na pupie…
Stary tylko klął pod nosem.
Na ostatnim kamieniu chłopak delikatnie się pośliznął i przy łapaniu równowagi opuścił kobietę nieco niżej. Wyczuła wtedy na swojej pupie coś bardzo twardego…
„Jeśli już to go podnieca, to co by dopiero było, gdyby podejrzał mnie jak rozpinam bluzkę?”
Bartek stał już na drugim brzegu, piekląc się, widząc jak czerwony na twarzy chłopak przy wychodzeniu schyla się w ostatniej chwili by uniknąć zwieszającej się gałęzi, przez co nie myśląc, wtula głowę w biust.
Koniec tego eldorado! Teraz malutka wpadniesz w moje łapska!
– Zapraszam na coś niezwykłego!
Marty nie trzeba szczególnie zachęcać. Tym razem niespodzianką okazał się rodzaj strzelnicy.
– Ten łuk, nie jest zwyczajny, tylko indiański. Sebastian kilka razy jeździł do Peru i Amazonii. Ten należał do jakiegoś szamana czy coś… Zresztą wiecie, że święty Sebastian to patron łuczników?
Marta wzięła do ręki ciężki, misternie zdobiony oręż. Spróbowała strzelić, ale strzała spadła na ziemię tuż pod jej stopami.
– Już paniusi, pokażę jak się to robi.
Bartek objął Martę, ustawiając w postawę strzelecką. Podtrzymywał ręce, a przy okazji położył swoją dłoń na prawej piersi. Nie miał tyle odwagi, żeby ją chwycić, ale w dotyku wyczuwał doskonale obfitość.
Strzeliła, udało się wypuścić strzałę z łuku, choć niecelnie. Donżuan kontynuował więc lekcję. Tym razem jego dłoń odważniej ujęła pierś Marty. Teraz lepiej wyczuł jej kształt. Uznał, że podobnie jak wielkość, jest wprost idealna. Bardzo się tym podniecił, aż poczuł nieprzyjemny ucisk.
Kobieta zawsze odczuwała dumę z zarówno rozmiaru, jak i kształtu swych piersi, więc również na nią działał dotyk mężczyzny. Nie protestowała jeszcze. Czuła, jak podnieca ją fakt, że nie protestuje, choć zdawała sobie sprawę, że to jedynie rozzuchwali mężczyznę.
I tak też się stało. Przy kolejnym strzale chwycił jej pierś na tyle mocno, że poczuł jak jest jędrna. Wzwód był niewiarygodnie silny. Gdy przytulił Martę mocniej, ta poczuła grot Bartka na pośladkach. Wydało jej się, że zaraz w nią wtargnie, przebijając materiał spódniczki.
Ależ to podniecające… Jak tu się zachować? Ale chyba gdy mu głośno zwrócę uwagę co do łapania mnie za cycki, to pewnie go to pobudzi… a młodego tym bardziej.
– Panie Bartłomieju, czy musi mnie pan za każdym razem tak trzymać za biust?
– A chce paniusia, żeby cięciwa poturbowała delikatną skórę? O rzeczy tak idealne trzeba dbać. Jak z roślinami, a na tym się akurat znam, jak na niczym.
– No tak… rozumiem… – Marta delektowała się swoją uległością wobec starego wyjadacza. Wszak wszystko na potrzeby instruktażu i dla jej własnego dobra.
Łapa Bartka jeszcze silniej zacisnęła się na piersi.
„Ależ on ma okazję mnie zmacać… Boże! A Pietrek omal się nie popłacze!”
Pietrek rzeczywiście miał łzy w oczach: Taką boginię, taką kobietę z klasą, ten drań trzyma za cycki! W dodatku bezczelnie ją maca! I to na moich oczach! Wydawało mu się, że instruktaż strzelecki trwa wieczność.
Tymczasem stary obściskiwał pierś, dociskając do ciała, przez bluzeczkę, nie patrząc już nawet na tarczę do której miała strzelać.
Marta czując na piersi dłoń mężczyzny, postanowiła przedłużać zabawę i dopytywała się.
– A po co dziadek Doroty jeździł do tych Indian?
– To długa historia. Jeździł na wyprawy z tym amerykańskim szarlatanem. Szukali jakichś zaginionych starożytnych miast, czy cóś. To tylko ploty jakieś poszły, że coś znaleźli. Ale to bujda.
– Ależ pan intryguje… Co te pogłoski głosiły?
Stary mimo, że już tego nie wymagało strzelanie, nadal trzymał rękę na biuście.
– Że niby znaleźli złote skarby. Dary, składane przez Inków bogowi gór, Apu. Ale… Niech pani w to nie wierzy!
Bartkowi przestało wystarczać już trzymanie piersi. Koniecznie chciał zobaczyć te słodkie cycki. I już mu zagościł w głowie kolejny podstęp.
– Zapraszam w magiczne miejsce!
Tu właśnie swój początek miał strumyk. Z wysokiej górki wybudowanej z kamienia ściekał mały wodospadzik.
– Boże! Jak tu urokliwie! – ekscytowała się Marta, stojąc w miejscu wskazanym przez mężczyznę. Ten podszedł do skały i zaczął przy czymś majstrować. Wtem mały wodospadzik gwałtownie przybrał na sile, fala wody chlusnęła na kobietę.
– Ojej! Ratunku! – krzyknęła.
Bluzeczka dokumentnie przemokła i cała przylegała do ciała. Biust Marty, opięty seksownym, koronkowym stanikiem, był widoczny dokładnie. Młody nie mógł od tego widoku oderwać oczu. A stary chichotał.
– Ładnie mnie pan urządził… wyglądam jakbym startowała w konkursie na miss mokrego podkoszulka…
W pobliżu znajdowała się słoneczna polanka, tam Marta zamierzała wysuszyć się na słońcu. Na słońcu i na widoku dwóch par wygłodniałych oczu. Wygięła się seksowanie, niczym kotka i chcąc wabić Bartłomieja, dopytywała o historię wujka Doroty.
– Skąd w ogóle plotki o tych skarbach? Dlaczego tak stanowczo pan zaprzecza?
– No dobra… ale niech nikomu panienka nie mówi o moich domysłach. Podejrzewam, że oni do tej Ameryki Południowej jeździli po prostu po narkotyki, a te bajki o poszukiwaniach, to przykrywka.
Ewidentnie Bartek nie chciał więcej zdradzić, dlatego czym prędzej oddalił się i kobieta została sam na sam z Pietrkiem. Gdy dostrzegła nieopodal mrowisko, przypomniała jej się scena z Telimeną i mrówkami z Pana Tadeusza.
– Ojej! Auuaa! Pietrek, ugryzła mnie mrówka! – skarżyła się żałośnie, niczym mała dziewczynka.
Podwinęła spódniczkę do góry i udawała, że szuka sprawczyni zajścia. Wkładała palec pod koronkę pończochy, przesuwała wzdłuż niej. Potem zaczęła szukać z tyłu, ale tam oczywiście nic nie widziała.
– Pietrku, pomożesz mi? Przepraszam, że w takiej krępującej sytuacji… ale ona tnie tak jadowicie!
Chłopak, mimo że krepował się, pochylił się nad kobietą. Ta podwinęła przed nim spódniczkę i wypięła pupę.
– Sprawdź proszę pod pończochą…
Młodzieńcowi krew uderzyła do głowy. Drżącymi rekami dotykał delikatnego materiału ślicznych, beżowych pończoch. Wsuwał za nie palce. Delektował się chwilą, najpiękniejszą w całym jego dotychczasowym życiu.
Manszeta, sięgająca Marcie do trzech czwartych wysokości uda, wykonana była z koronki o bardzo misternym wzorze, z silikonem przytwierdzonym do wewnętrznej części.
Nadal nie mógł opanować drżenia rąk. Szukał mrówki wytrwale, ale w duchu modlił się, żeby jej nie znaleźć. Niech te poszukiwania przeciągają się bez końca!
Marta również była podniecona penetrowaniem przez palce młodzieńca przestrzeni między jej udami a materiałem pończoch. Dlatego grała na czas.
– Sprawdź proszę w drugiej pończosze…
Chłopak ociągał się, ale tu też włożył palec pod koronkę. Podziwiał piękno uda, aksamitną gładkość skóry, jej jasny kolor, zgrabność nóg.
– Ależ te pończoszki są gładziutkie! I takie dopasowane do nogi… Pewnie z jakiegoś dobrego materiału?
– Po prostu z lycry…
– Ale… nie mogę dalej nic znaleźć…
– Trudno… wrócę do domu z ostro wyrypaną pupą… – żaliła się, teatralnie układając usta w podkówki.
Ależ ja bym ci rypał tę pupcię… i nie tylko pupcię… Aż wióry by leciały!
– Mam tylko nadzieję, że nie zakradła mi się pod majteczki…
Chłopak aż się wzdrygnął, gdy to usłyszał. Wyobraził sobie, co takiego owe majteczki mogą kryć, wyobraził sobie gładką, starannie wydepilowaną szczelinkę i aż przymknął oczy. Cierpiał z powodu swojej nieśmiałości. Ileż by dał, żeby „pociągnąć majteczkowy temat”.
Wtem z krzaków wypadł rozdygotany Zygmunt. Widząc Martę podciągającą przed gówniarzem spódniczkę i samego gówniarza wpychającego paluchy w pończochę, aż się cały trząsł. Usłyszawszy ostatnie zdanie, domyślił się o co chodzi.
– Czy nie zakradła się pod majteczki? Oczywiście, że mogła tam bezczelnie wleźć!
– Nie, nie… – protestowała Marta, gdy stary się nad nią pochylił.
– Młody, ofermo, co ty potrafisz znaleźć?! Patrz jak to się robi.
Natychmiast włożył palec pod cieniusieńki pasek majtek. Zaczął nim suwać po pośladkach dziewczyny.
– Nie… nie… niech pan przestanie…
Ale stary lowelas nie przestawał. Skierował palec w drugą stronę. Zbliżył się do jej szparki. Martę niesłychanie pobudziła ta sytuacja, ale na więcej nie mogła pozwolić. Zerwała się na równe nogi. Stary poczuł się jak dziecko, któremu ktoś zabrał najulubieńszą zabawkę.
O ty dziweczko! Myślisz, że stary Bartolomeo tak łatwo się poddaje? Niedoczekanie!
Autor: Historyczka
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!