Skończyłam trzecią klasę liceum i byłam słodką blondynką. Właściwie to nadal nią jestem, choć od tamtego czasu minęło kilka ładnych lat.
Wyglądała, jak Heidi Klum. Była trzydziestokilkuletnią superblondynką o boskim ciele. Nie miała z moją klasą żadnych zajęć. Jakżeż byłam zawiedziona. Ale po całym zdarzeniu, które mam zamiar opisać, dziękowałam losowi za to, że nie musiałam spotykać jej regularnie, siedzieć w ławce przed nią, regularnie, podczas lekcji. To byłaby katastrofa. Ale do tego czasu byłam w rozpaczy, że nie mogę jej widzieć tak często, jak chcę. Najlepiej codziennie.
Zakochałam się w jej uśmiechu, w brzmieniu jej głosu, który podsłuchiwałam tak często, jak się dało, wystając pod pokojem nauczycielskim bez potrzeby i wszędzie tam, gdzie ona się zatrzymała, żeby z kimś porozmawiać…
Podglądałam ją, jak chodzi, jak się rusza, jak gestykuluje. Spójrzcie na fotografię Heidi! Nie sposób nie ulec temu uśmiechowi.
I wymyśliłam sposób na zbliżenie się do niej. Korepetycje. Rodzice byli zachwyceni tym, że pragnę w czasie wakacji jeszcze bardziej podciągnąć się z przedmiotu i nalegam na dodatkowe lekcje udzielane przez „najlepszego nauczyciela z tego przedmiotu w mieście”. Tak ją przedstawiłam w domu. Mój obrotny tata załatwił wszystko. Jesteśmy zamożną dość rodzinką, zaś pensja nauczycielki nie była – i nie jest nadal – na tyle wysoka, aby odrzucić intratną ofertę prywatnych lekcji.
W efekcie, pewnego upalnego popołudnia siedziałam w swoim pokoju i z bijącym sercem wsłuchiwałam się w odgłosy z korytarza. Głos mojej matki mieszał się z tak mi znanym i elektryzującym stukotem jej obcasów, zawsze wysokich i podkreślających modelowy kształt jej nóg, które „teraz na pewno są gołe, bez rajstop; takie gładkie, cudowne… „, jak sobie powtarzałam w myśli, gdy słyszałam, jak zbliża się do mnie i za chwilę będzie tuż obok, przy mnie.
Po krótkiej prezentacji, która przebiegła w uśmiechach, mama zostawiła nas same upewniwszy się, że mamy wszystko, czego potrzeba, czyli sok i wodę, owoce i ciasteczka.
Wyglądała tak, jak chciałam, żeby wyglądała. Sprzyjała mi pogoda. Było upalnie. Jej sukienka była lekka i krótka.
Na stopach miała sandałki na wysokim obcasie, zaś pod bluzką z cienkiego materiału, biały stanik. I na pewno miała majtki… W odróżnieniu ode mnie. Bo ja miałam na sobie stanowczo za mało pod spodem.
Gdy już siedziała naprzeciw tak kobieco krzyżując swoje wspaniałe nogi, mogłam zobaczyć jej apetyczne uda – odsłonięte bardzo wysoko! To był ten moment, w którym należało zacząć…Westchnęłam, że mi gorąco i… zdjęłam bluzeczkę, pod którą miałam bardzo skąpy i półprzezroczysty biały “bezrękawnik”, który okrywał moje bujne, nastoletnie piersi… nawet nie w połowie.
Kupiłam go specjalnie na taką okazję. Miał bardzo głęboki dekolt I śmiałe wycięcia pod pachami. Większą część cycków miałam całkowicie na wierzchu. Tylko środek moich piersi był okryty. Reszta wystawiona była na widok pięknych oczu pani korepetytor. A właściwie, nawet nie to… Bo jak wspomniałam materiał był przezroczysty i moje szerokie brodawki ciemniały wyraźnie, zaś sterczące z podniecenia sutki wypychały koszulkę.
Spuściłam wzrok na blat biurka, udając, że śledzę przerabiany tekst podręcznika. Płonęłam od wewnątrz. Paliła mnie twarz i wiedziałam, że moje policzki są purpurowe, jakbym miała wysoką gorączkę.
Czułam jej wzrok. Ze strachu nie patrzyłam na nią, wiedziałam, że gapi się na moje cycki. I choć byłam półprzytomna z podniecenia, postanowiłam posunąć się jeszcze dalej. Tak zaplanowałam…
Niby w roztargnieniu, siedząc przy biurku, ale tak naprawdę, całkowicie na widoku, podkurczyłam nogę stawiając stopę na siedzeniu krzesła i opierając brodę na kolanie. Moja spódniczka była krótka i nic pod nią nie było. Moje nogi były gołe… Mam bardzo fajne nogi. Jej wzrok bez przeszkód mógł spocząć na moim obnażonym kroczu. Siedziała naprzeciw. Wszystko widziała…! A ja, wciąż niby taka roztargniona, rozłożyłam uda… Wobec czego, mogła sobie popatrzeć na moją cipkę z kasztanowymi włoskami, niezbyt gęstymi, jak to u blondynki.
Byłam mokra, jak nigdy dotąd. Miałam wrażenie, że zacznie mi tam chlupać, jak tylko się poruszę. Czy widziała wilgoć między moimi wargami sromowymi? Czułam, jakby mój „soczek” wypływał ze mnie, niczym lawa z wulkanu, który właśnie eksplodował.
Siedziałam tak, faktycznie obnażona od pasa w dół, z prawie gołymi cyckami, rozkraczona, podniecona, z mokrą pipą, zarumieniona, ze wzrokiem wbitym w blat biurka…
Wyglądałam na pewno jak chora psychicznie. Upłynęła minuta, może kilka minut. Nie śmiałam patrzeć na nią. Nie śmiałam się ruszać, gdy tak już się „zaoferowałam” jej oczom.
Panowała cisza, bezruch i upał. A ona siedziała naprzeciw o dwa metry ode mnie. Nie wiedziałam, co dalej…
– Spójrz na mnie – usłyszałam.
Uniosłam wzrok, z obawą. W jej uśmiechu było dużo ciepła… Ale chyba jeszcze więcej ironii, z jaką osoba dorosła odbiera dziecięce, nieszkodliwe wybryki. Patrzyła mi w oczy. Ale raz po raz – jakby demonstracyjnie – rzucała spojrzenia w dół, na moje wciąż rozsunięte, nagie uda, między którymi płonął ogień! A ja nie miałam ochoty ich zsunąć.
– Tobie nie korepetycje są potrzebne… – powiedziała spokojnie nie tracąc uśmiechu.
– Nie?… – spytałam strachliwie.
– Nie, lekarz… Tylko jeszcze nie wiem, od czego.
Wstała i wolno skierowała się do drzwi. Ale zanim opuściła mój pokój, raz jeszcze spojrzała na mnie, a właściwie omiotła mnie wzrokiem; zaś jej uśmiech stał się jakiś… lubieżny. Albo mi się zdawało, bo chciałam, żeby taki był.
Później, mijając ją na szkolnym korytarzu, mówiłam „dzień dobry” i uśmiechałam się. Ona odwzajemniała uśmiech, nie uciekała wzrokiem. Ale nie było w niej niczego poza kurtuazją. I nigdy moja klasa nie miała z nią żadnych lekcji, żadnego zastępstwa.
Nie była lesbijką. Ubzdurałam sobie, że powinna nią być. Ja zresztą też nią nie jestem. Jestem trochę jestem „bi”. No, może trochę więcej niż „trochę”. I uczę w liceum…
…Pilnie przyglądam się moim uczennicom, szukając… siebie z czasów liceum. Nie tracę nadziei, że znajdę.
Autor: Elanor
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!