Za kulisami filmowych scen łóżkowych
Kręcenie filmowych scen erotycznych ma w rzeczywistości niewiele wspólnego z prawdziwą zmysłowością i namiętnym seksem.
Niektóre sceny erotyczne, które mamy okazję oglądać na ekranie kinowym, są tak intensywne, że przechodzą do legendy. Niesamowita scena seksu na kuchennym stole między Jessicą Lange i Jackiem Nicholsonem w filmie „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy” do dzisiaj budzi kontrowersje, chociaż aktorzy zawsze zaprzeczali, by doszło do rzeczywistej penetracji. To samo tyczy się intensywnych igraszek na kanapie w wykonaniu Halle Berry i Billy’ego Boba Thorntona w „Czekając na wyrok”. Z kolei Sharon Stone i Michael Douglas pozwalali sobie w wywiadach na delikatne aluzje, że ich gorące schadzki w „Nagim instynkcie” nie były do końca reżyserowane. Widzom oglądającym aktorów w łóżku wydaje się często, że Hollywood to raj na Ziemi – któż by nie chciał chwycić w objęcia Megan Fox albo zapaść się w ramiona Christiana Bale’a? I to zupełnie legalnie!
W rzeczywistości jednak realizacja filmowych scen erotycznych nie ma w sobie nic zmysłowego. Wręcz przeciwnie. W dużej mierze to skomplikowana gimnastyka, kombinowanie z kątem filmowania, oświetleniem i montażem tak, by stworzyć złudzenie autentyczności.
Po pierwsze, aktorzy nie są w rzeczywistości nadzy, nawet jeśli nam, widzom, zdecydowanie się tak wydaje. Aby zapewnić sobie pewien poziom komfortu, zakładają cielistą bieliznę, nakładki na sutki („pasties”, czyli nasutniki), osłony na penisa („cock socks”).
Narządy płciowe aktorów nie stykają się ze sobą. Jeśli to tylko możliwe, w ogóle nie zdejmują dolnej części ubrania. Nie ma się co bać o krępujący wzwód – zmęczenie, stres, długi dzień zdjęciowy, zimno na planie i obserwatorzy wokół skutecznie gaszą wszelkie pożary zmysłów. Aktorzy to nie cyborgi, tylko normalni ludzie. Zdarza się, że swojego łóżkowego partnera nawet nie darzą sympatią… wieść niesie, że Mickey Rourke i Kim Basinger, tak autentyczni w „9 i pół tygodnia”, w rzeczywistości ledwie się tolerowali.
Obiektywnie rzecz biorąc, sytuacja nie jest komfortowa, nawet jeśli dla wygody aktorów liczbę osób na planie ogranicza się do minimum, filmując w tak zwanym planie zamkniętym. Dlatego niemal każdy aktor zapytany o to, czy lubi kręcić takie sceny, prawdopodobnie odpowie, że za tym nie przepada. Nie ma miejsca na improwizację – scenopis jest bardzo szczegółowy. Chodzi o to, by nikt nie poczuł się zaskoczony. Sama scena jest zazwyczaj filmowana w kilku podejściach, by ograniczyć potrzebę nagości do minimum. W miarę możliwości korzysta się z pomocy dublerów, protez bądź rekwizytów – na przykład piłki do ćwiczeń są nieocenione podczas kręcenia scen seksu w pozycji na jeźdźca. Niektórzy zdecydowanie życzą sobie obecności życiowych partnerów. A te czoła zmarszczone z wysiłku i twarze spływające potem? Po prostu mimika, woda różana i gliceryna. Mówimy tu o biznesie, o pracy, o profesjonalizmie. Efekt, który widzimy na ekranie, który uwodzi nas swoim autentyzmem, to filmowa magia, za kulisami kryje się wielogodzinna i wyczerpująca orka na ugorze, a nie spełnione marzenie o emablowaniu najpiękniejszych kobiet i najbardziej pociągających mężczyzn w branży.
Na koniec warto dodać, że powyższy opis dotyczy poczciwych scen symulowanego seksu, z jakimi mamy do czynienia w większości filmów. Niesymulowany seks w filmowym mainstreamie to materiał na zupełnie inną opowieść.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!